poniedziałek, 23 czerwca 2025

Tego Musseta co absentem spity, bluźniercze skargi miotał pod błękity


ROMAN ZERO
NOWELA LWOWSKA.
Napisał
WŁODZIMIERZ STEBELSKI.
Wydanie poprawione.

Postanowiłem sobie w łeb wypalić!

Ale nie schodzę z życia drogi mlécznej,

Aby jak gwiazda gasnąc się rozżalić,

By na cmentarzu w skardze spazmatycznej

Żebrać o pomnik i pamięć utrwalić —

Nie chcę nikogo do litości wzruszyć,

Chcę tylko boleść konania zagłuszyć.

Może nie zawsze będę stać spokojny,

Kiedy skalpelem sobie pierś rozkrwawię,

I kiedy, w śmierci jeszcze w prawdę zbrojny,

Na strzaskanego życia stanę nawie,

I żywot marny, znikczemniały, znojny,

Obnażę Bogu w bólu i niesławie —

Od samobójcy czyliż kto usłyszy

Piosnkę pogody i słonecznej ciszy?

Ale ty nie sądź, co te znajdziesz karty,

Żem się wychował w szarlatanów lidze,

Która jak aktor na Tarpei wsparty

Woła: Narodzie, ja płaczę i szydzę!

Patrz, jaki kostium mam pięknie rozdarty!

I dotąd jeszcze szczerze nienawidzę

Tego Musseta co absentem spity

Bluźniercze skargi miotał pod błękity

Albowiem wrogiem od młodości byłem

Wyuzdanego samoubóstwiania,

Co szuka wrzawy i w powietrzu zgniłem

Kadzidła tłumów jako płaz pochłania —

Nigdy w koronę głowy nie stroiłem,

Kłamana wielkość mnie nie obałwania!

Wierzyłem w Boga, nie wierzyłem w tłumy,

Jeśli umieram, to umieram z dumy!

I może poznasz, mój ty czytelniku,

Że ta opowieść jest wydarta z serca,

Że nie skąpana w obcych gadek mleku,

Ni z wyobraźni wysnuta kobierca —

Albowiem zawsze znać po żywym krzyku

Boleść, co z piersi jak wąż się wywierca

I echem woła mroźnem i rozbitem —

Ja ci na nerwach takim zagram zgrzytem!

Lecz jeśli czujesz, że dla tej powieści

Dusza ci nie jest dość opancerzona,

Że sobie nową wiarę w niej wypieści,

A stara smutnie jak skazana skona —

Jeśli to czujesz, to nie słuchaj treści!

Nie chcę żadnego mieć tu epigona,

Nie chcę niczyjej wiary walić spiżu,

Nie chcę nikogo mieć na moim krzyżu!

A więc zaczynam smutną tę legendę...

Wielkiej poezji nie dam jej szkarłatów,

W modne girlandy stroić jej nie będę

W przededniu śmierci nikt nie szuka kwiatów!

Ani też sławy sobie nie wyprzędę —

Kto się zwie Zero, ginie bez wiwatów!

Tylko wysnuję z wspomnień mych spowicia

To co mi stworzył demon mego życia.

Całość dostępna↓

https://pl.wikisource.org/wiki/Roman_Zero

niedziela, 22 czerwca 2025

Dom chińskiego mędrca - Tomkowski i inni o jego książkach


Książkę kupiłem* za pięć złotych na allegro, elegancko wydana, w twardej oprawie,w stanie jak nowa, bez żadnych pieczątek bibliotecznych.

https://www.polskacanada.com/jan-tomkowski-moj-pamietnik-literacki-19/

*To oczywiście był bardzo udany zakup, na wszelki wypadek, gdyby ktoś podejrzewał mnie o posiadanie takiego kapitału jak pięć złotych - jak mi się wydaje moja sytuacja finansowa jest lepsza od przeciętnego człowieka Zachodu, ale tylko pod tym względem, że nie jestem obciążony żadnym długiem - inaczej jestem skazany na żebranie o książki (Budda zakazał mnichom akceptowania i używania pieniędzy). Zatem mój udział polegał na podaniu linku do książki.

W każdym razie, książkę polecam, nawet jeżeli trzeba by zapłacić obecnie więcej niż 5zł😀
**
Heimito Von Doderer - zachęta do lektury

Jan Tomkowski →
https://www.polskacanada.com/jan-tomkowski-zaglowce-literatury-drewniany-trojmasztowiec-wiedenski/

**

Wyprawa do pamięci literatury

Ten sposób pisania – między ścisłym stylem naukowym a swobodą eseisty (skłaniający się raczej w stronę tego drugiego) – jest godny naśladowania, ponieważ doskonale nadaje się do przekazywania wiedzy i pisania o literaturze. Autor znajduje w nim medium dla swoich własnych sprzecznych dążeń do naukowej precyzji oraz do arbitralności i pasji.

Szkice Tomkowskiego są cennymi drogowskazami lekturowymi. Grzeniewski czy Łoś byli jako eseiści i pisarze wybitnymi opiekunami pamięci kultury (zajmowali się nie tylko literaturą, lecz również historią, filozofią, a także dokumentowaniem miasta, regionu lub działalnością przekładową). Podobnie Tomkowski – jako naukowiec widzi swoją misję w badaniu dzieł coraz bardziej osuwających się w przeszłość, które można docenić tylko w dłuższej perspektywie, nieraz kilkadziesiąt lat po śmierci pisarza. Choć adresuje swoje teksty do wymagającego czytelnika, nie przytłacza nadmiarem przypisów czy zawiłą metodologią, pozostawiając szkice otwartymi na kontynuacje.

Tomkowski przyznaje, że niektóre nurty intelektualne żywe jeszcze w XX wieku, jak pozytywizm polski, są w dzisiejszych warunkach niemal niezrozumiałe. Nie zmienia to faktu, że Szkice o literaturze polskiej pokazują wartość pisania o wybitnej literaturze, choćby nawet zapomnianej. Takie pisanie dostarcza mnóstwa pomysłów i zachęt, przyczyniając się do zachowania pamięci kultury. Ja pod wpływem lektury wrócę do twórczości Buczkowskiego, a sięgnę także po Kisielewskiego i Grzeniewskiego, którzy zapewne zaprowadzą mnie gdzieś jeszcze dalej.

J. Tomkowski, Szkice o literaturze XX wieku, Wydawnictwo IBL PAN, Warszawa 2020.

Źródło tekstu: Przemysław Batorski, Wyprawa do pamięci literatury, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 108

**
Niekonieczność, ironia, rozpacz… Opowiadania Jana Tomkowskiego
(...)

Może dlatego tak ważną rolę w życiu bohaterów pełnią wyobraźnia oraz sny, którymi kompensują sobie niedostatki świata, a niektóre opowiadania to po prostu zapis sennych majaków. Oniryczne jest opowiadanie tytułowe, a liść Kartezjusza, czyli płaska krzywa geometryczna, staje się figurą melancholii i niemożności dotarcia do prawdy o swoim przeznaczeniu. Opowiadania będące zapisem snów są jednocześnie pytaniem o pamięć. O to, czym jest i jak funkcjonuje w trakcie trwania naszego życia (Przywidzenia).

A może to tylko ironia? Może autor chce nas przekonać, że wszystko, co pisze jest nieprawdą, że tylko zabawia się z czytelnikiem, bo kiedy opowiada o seryjnym mordercy zaczajonym na swe ofiary w kinie, zdajemy sobie sprawę, że jest to raczej zemsta narratora na malujących sobie paznokcie i trajkocących bez żenady przedstawicielkach współczesnych barbarzyńców, niepotrafiących uszanować sacrum świątyni X Muzy (Ostatni seans). Ironia jest obecna w prozie Złoto, w której kara wymierzona kilku osiłkom za szyderstwo ze starszych osób jest adekwatna do ich ograniczonych możliwości pojmowania.

Gorzki śmiech? Przecież to nie wszystko. Jest jeszcze u Tomkowskiego rozpacz, świetnie opisana choćby w opowiadaniu Mandarynka i prehistoryczny gad, a figura stworzenia, które wykluło się z jaja w pewnym laboratorium, nikomu niepotrzebnego, ale samowystarczalnego, żyjącego chyba tylko po to, by wszyscy dali mu wreszcie święty spokój, jest jeszcze zwielokrotniona w prozie Pensjonat gadów kopalnych w opisie przerażającej samotności dogorywającej ofiary niezrozumiałych eksperymentów. Losy Gregora Samsy znalazły w Janie Tomkowskim uważnego i współodczuwającego czytelnika, bo te opowiadania są niewątpliwie z ducha Przemiany, są twórczą kontynuacją zapisanego tam koszmaru.

A skoro pojawia się rozpacz, ta sama, o której Jan Tomkowski napisał kiedyś książkę Ciemne skrzydła Ikara oraz wywołujący u co wrażliwszych czytelników drżenie szkic zatytułowany Wyspa umarłych, musi też pojawić się szatan, którego rozpacz jest dziełem. To także jeden z bohaterów tej prozy. U Tomkowskiego diabeł uobecnia się na przykład jako narrator opowiadania Ćwiczenia z cieniem: 

Najtrudniej chyba się mnie pozbyć, więc mają słuszność ci, co porównują mnie do cienia. Nie wiadomo skąd się wziąłem ani jaka jest moja misja. Dlaczego jestem tak cierpliwy, może nie mam dokąd pójść i dlatego wciąż dotrzymuję ludziom towarzystwa?

Ta nieokreślona do końca misja staje się już bardzo konkretna w opowiadaniu Odwiedziny trakującym o życiu pisarza Antona Weberna: „Jak mógł dojść do okna i wspiąć się na parapet? – zastanawiał się nazajutrz lekarz dyżurny”. Opisem drogi do piekła (tego konkretnego, z Belzebubem i Asmodeuszem) jest natomiast opowiadanie Po tamtej stronie. Podejrzewać należy, że diabeł, lub też dyabeł, jak ze staropolska nazywa go autor w prozie Dyabeł w komputerze, może być też sprawcą niekonieczności, w której pogrążeni są bohaterowie Jana Tomkowskiego. Może sęk w tym, że oni wszyscy nie mają udanego życia i chcieliby je zmienić, przynajmniej od pewnego określonego miejsca zacząć żyć inaczej, zupełnie na nowo, jak bohater otwierającego książkę opowiadania Decyzja? To na pewno szatańska pokusa, za spełnienie której trzeba zapłacić najwyższą cenę.

J. Tomkowski, Liść Kartezjusza. 69 opowiadań, Bel-druk, Tarnów 2020.

Źródło tekstu: Wojciech Chmielewski, Niekonieczność, ironia, rozpacz… Opowiadania Jana Tomkowskiego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 97

Najgorsza wojna w dziejach Polski


Żaden konflikt zbrojny nie przyniósł Polsce tak ogromnych strat materialnych i nie odcisnął się w podobnym stopniu na dalszej historii. W połowie XVII w. – w dobie tak zwanego potopu szwedzkiego – populacja Rzeczpospolitej zmniejszyła się nawet o 30 proc. Samego Wielkiego Księstwa Litewskiego – niemal o połowę.

W roku 1655, po zakończonej pełnym sukcesem inwazji, król Szwecji Karol X Gustaw znalazł się w pozycji pozwalającej przyłączyć znaczną część Wielkiego Księstwa Litewskiego i przynajmniej część ziem koronnych do jego państwa. Nie to jednak było celem tak zwanego potopu.

Szwedzi przystąpili do największej grabieży w dziejach Polski. Nie mieli żadnych oporów przed rabunkiem i rozbojem, nie przestrzegali jakichkolwiek obyczajów wojennych i nie okazywali krztyny litości mieszkańcom podbitego kraju.

Orgia grabieży

„Ogałacali wnętrza zamków, pałaców i świątyń z wszelkiego dobytku, nawet z detali architektonicznych” – wyjaśnia Maria Romanowska-Zadrożna z Narodowego Instytutu Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów. – „Nie miało dla nich znaczenia, czy miasto zdobyli szturmem, czy się samo poddało. Warunki podpisanej kapitulacji zupełnie się dla nich nie liczyły”.

Od ofiar wyciskano haracz, a potem i tak łupiono wszystko, co zostało. Miasta były puszczane z dymem, domy niszczone; biblioteki, archiwa, zbiory sztuki, skarbce prywatne oraz kościelne ogałacane.

[Szwedzi, czego nie mogli zagrabić, niszczyli – admin]

Zamek na Wawelu był grabiony osiem razy. Dowódca szwedzkich wojsk w mieście osobiście zdzierał srebrne blachy z ołtarza świętego Stanisława. Wyrwano nawet, robiące wrażenie wartościowych, gwoździe z trumny Władysława IV Wazy.

W okolicy splądrowano i zniszczono wszystkie cenne zamki: w Lanckoronie, Lipowcu, Łobzowie, Tenczynie, Pieskowej Skale i wiele innych. Tylko z Wiśnicza łupy wywieziono na stu pięćdziesięciu wozach. Z całej Małopolski – na tysiącach, z kraju – przynajmniej dziesiątkach tysięcy.

Zabierali wszystko

Warszawa – trzy razy zdobywana i odbijana – padła też ofiarą trzech wielkich rabunków. „Zabierano nie tylko meble, srebra, biżuterię, sprzęty, zastawy stołowe, obrazy, rzeźby, dywany i kobierce, ale nawet »suknie panien fraucymeru«” – wylicza Romanowska-Zadrożna.

Również tutaj obrócono w ruinę wszystkie najokazalsze i najbardziej wartościowe pałace: biskupi, kardynalski, dwa królewskie, Kazanowskich, Ossolińskich… W Poznaniu ograbiono i zdewastowano 14 kościołów.

Skarby były ładowane na barki i statki, po czym spławiane Wisłą bądź Odrą ku Bałtykowi. Trudno nawet szacować liczbę tych transportów. Było ich w każdym razie tak wiele, że nie wszystkie docierały do celu, tonąc po drodze.

Wyłowione skarby

W XXI w. podjęto szeroko zakrojone badania dna rzeki na wysokości stolicy. W ciągu ośmiu lat udało się wydobyć kilkaset zabytków, o których szczegółowo piszą autorzy książki „Uratowane z potopu”. To między innymi „marmurowe rzeźby, dekoracje i elementy architektoniczne, a także koła armatnie, kule i same armaty z rezydencji polskiego króla”.

Te relikty stanowią tylko kroplę z morza precjozów do dzisiaj znajdujących się w szwedzkich rękach. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w latach potopu całe niemal bogactwo Polski trafiło na północ.

Jak podkreślają Marcin Jamkowski i Hubert Kowalski w „Uratowanych z potopu”, w szwedzkich „muzeach, kościołach i pałacach” wciąż znajduje się „wiele tysięcy drogocennych zabytków” zwiezionych z Rzeczypospolitej. Największa ich liczba zalega w świątyniach – żołnierze szczególnie chętnie grabili bowiem polskie kościoły, by obdarowywać własne.

Straty materialne kraju były olbrzymie i niepowetowane. Nie one jednak stanowiły główną tragedię potopu. Z polskiej pamięci historycznej zupełnie zniknęła podstawowa prawda o szwedzkim najeździe. Z atakiem wiązała się największa katastrofa demograficzna w całych, przeszło tysiącletnich, dziejach kraju.

Szarańcza z północy

Na poziomie lokalnym skala śmierci i zniszczeń jest znana dzięki prowadzonym po ustaniu wojny lustracjom, oficjalnym spisom. Urzędnicy notowali liczbę domów czy też gospodarstw. Jej spadek często był równoznaczny z fizycznym zniszczeniem budynków. Przede wszystkim jednak stanowił symptom monstrualnego skurczenia się liczby ludności. „Na Mazowszu ubytek domów szacują badacze w miastach królewskich średnio na 78 proc.” – podawała znawczyni tematu, profesor Maria Bogucka.

Stolica, dzieląca się na miasto Stare, Nowe i liczne przedmieścia oraz jurydyki, ucierpiała w stopniu wprost porażającym. Nowe Miasto spalono „do fundamentów”, podobnie jak wiele peryferyjnych dzielnic. Na Krakowskim Przedmieściu przed wojną stały 184 domy, w 1660 r. – było ich już tylko 40. Liczba ludności skurczyła się w Warszawie o przynajmniej 50 proc. Zdaniem części specjalistów: nawet o 90 proc.

Gdzie indziej sytuacja wyglądała równie dramatycznie. W Gnieźnie „bywało sto trzynaście domów”. Po tym, jak przez kraj przeszła skandynawska szarańcza, ostało się tylko siedem.

W całym województwie poznańskim „ubytek domów w miastach” wyniósł 56 proc., w kaliskim – 68 proc. W Małopolsce podobnie: 60 proc., a na Rusi Czerwonej – najbardziej spośród ziem koronnych dotkniętej przez grabieże – około 80 proc. Straty ludzkie był mniejsze, ale i tak wprost niewiarygodne. Populacja wszystkich miast w Koronie skurczyła się ogółem o 40 proc.

Największa katastrofa demograficzna w dziejach

Skutków potopu nie da się łatwo oddzielić od następstw innych katastrof tego strasznego dla Polski okresu. Wojnom towarzyszyły masowe epidemie, klęska głodu, a wreszcie – bolesne straty terytorialne, zwłaszcza na rzecz Rosjan.

Ogółem, jak podaje profesor Cezary Kuklo w pracy „Demografia Rzeczypospolitej przedrozbiorowej”, wydarzenia z lat 50. i 60. XVII stulecia sprawiły, że populacja całego kraju spadła nawet o 30 proc. Najgorzej było w Wielkim Księstwie, pustoszonym jednocześnie przez dwóch agresorów. Szacuje się, że „pomiędzy 1660 a 1670 rokiem Litwa straciła około 48 proc. mieszkańców”.

W połowie XVII stulecia Rzeczpospolita, wciąż ciesząca się statusem mocarstwa, miała jedenaście milionów mieszkańców. Półtorej dekady później zostało ich mniej niż osiem milionów, kraj był zrujnowany, miasta spalone, zamki i pałace zrównane z ziemią, a wsie pogrążone w nędzy i głodzie. Katastrofa była bezprecedensowa. I państwo nigdy się z niej nie podniosło.

W liczbach bezwzględnych polskie straty były znacznie większe podczas II wojny światowej. Brutalna, ludobójcza okupacja niemiecka oraz sowiecka przyniosły nad Wisłą – według ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej – od pięciu i sześciu dziesiątych do pięciu i ośmiu dziesiątych miliona ofiar. Procentowo jednak nawet ta hekatomba nie może się równać z potopem szwedzkim i towarzyszącymi mu katastrofami.

Największa wojna XX w. przyniosła śmierć około 16 proc. mieszkańców Rzeczypospolitej. Straty ludzkie w połowie XVII stulecia nawet według najbardziej ostrożnych, konserwatywnych szacunków wynosiły przynajmniej ⅕ populacji.

Bibliografia

Bogucka M., Samsonowicz H., Dzieje miast i mieszczaństwa w Polsce przedrozbiorowej, Wrocław 1986.

Ciesielski Z., Grabieże dóbr kulturalnych w Polsce przez Szwedów w XVII i w początkach XVIII wieku, „Zapiski Historyczne”, t. 68 (2003).

Filipczak-Kocur A., Skarb litewski za pierwszych dwu Wazów 1587-1648, Wrocław 1994.

Gąsowski T., Ronikier J., Wróbel P., Zblewski Z., Bitwy polskie. Leksykon, Kraków 1999.

Jamkowski M., Kowalski H., Uratowane z potopu, Warszawa 2018.

Kuklo C., Demografia Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, Warszawa 2009.

Nagielski M., Źródła dotyczące zniszczeń wojennych w połowie XVII w. w świetle regresu demograficznego Rzeczypospolitej po potopie [w:] Życie gospodarcze Rzeczypospolitej w XVI–XVIII wieku. Materiały konferencji naukowej, red. J. Wijaczka, Toruń 2007.

Polska w okresie drugiej wojny północnej 1655–1660, t. 1–4, red. K. Lepszy, A. Przyboś, M. Krwawicz, Warszawa 1957.


Romanowska-Zadrożna M., Grabieże szwedzkie w Polsce. Przyczyny, charakterystyka i skutki, „Cenne Bezcenne Utracone”, nr 3 (2005).

Wasilewski T., Ostatni Waza na polskim tronie, Katowice 1984.

Wójcik Z., Jan Kazimierz Waza, Wrocław 2004.

Zniszczenia szwedzkie na terenie Korony w okresie potopu 1655–1660, oprac. M. Nagielski, Krzysztof Kossarzecki, Ł. Przybyłek, A. Haratym, Warszawa 2015.

Kamil Janicki
https://www.onet.pl/


sobota, 21 czerwca 2025

O mrocznych losach książki Samobójcy i marzyciele


Tematem książki są poeci czasu tak zwanego Pozytywizmu.

Alkoholicy, szaleńcy, samobójcy, gruźlicy zmarli w trzydziestym roku życia . ... pozytywistyczna prasa wzywała do fizycznej eksterminacji poetów opisujących żal, smutek czy rozpacz! I w tej haniebnej nagonce nie odmówili udziału ani pan Prus ani pan Sienkiewicz, którym zawsze (prawie zawsze?) żyło się jednak wygodniej niż owym nieszczęsnym artystom zasługującym przynajmniej na współczucie.

Leonard Sowiński źle skończył, Władysław Ordon przeżył trzydzieści pięć lat w mroku obłędu,  Maria Bartusówna umarła mając trzydzieści jeden lat, wspaniała "siłaczka", która chciała zostać wiejską nauczycielką. Stanisław Grudziński przeżył ją o rok! (...) Włodzimierz Stebelski, chyba najwspanialszy z tych z tych zapomnianych i odtraconych pisarzy popadł w alkoholizm i doświadczył choroby psychicznej. Pojechał jeszcze do Tworek, napisał piękny reportaż opublikowany w "Tygodniku Ilustrowanymi", a potem powiesił się tuż przed Wigilią. Jak dobrze pamiętam, znalazłem nawet dwóch poetów, którzy umarli z głodu.

Jan Tomkowski - Jak działa dziś cenzura →

O swej książce Czarny elementarz: Jak zauważyłem, nieliczni czytelnicy książki są zwykle najbardziej poruszeni czytając osobliwą parodię literatury młodzieżowej - opowiadanie "Jest tylko jedna zdrada". Narrator, który w zasadzie jest dzieckiem, ujmuje ten problem następująco:

"Zdrada - zacząłem z drżeniem w głosie - jest tylko jedna. - Nie ważne, czy zdradzasz swój naród, swój klub piłkarski, swoją dziewczynę, swojego psa, którego usypiasz, by zastąpić go innym, ładniejszym . To wszystko jest zdradą najohydniejszą w świecie. I jeżeli zdradzasz, to nie zasługujesz by dalej żyć ".

Pamiętam, że zbulwersowałem ogromnie panią Joannę Siedlecką, która powiedziała mi, że zdrada dotyczy tylko zmiany poglądów politycznych albo wystąpienia przeciwko interesom własnego narodu. A zdrady w miłości w ogóle się nie liczą, bo to rzecz ludzka - zdradzać i oszukiwać drugiego człowieka, zwłaszcza najbardziej nam oddanego, a więc najbardziej naiwnego i najbardziej bezbronnego.

Wcale się ze słynną pisarką nie zgadzałem.

Jan Tomkowski - Mój pamiętnik literacki 38 →

czwartek, 19 czerwca 2025

Orwell i Budda o świecie


Siedem cytatów George’a Orwella, które pomagają zrozumieć współczesny świat

Poniższe cytaty George’a Orwella zostały wybrane nie tylko ze względu na ich literacką wartość, ale przede wszystkim na to, jak trafnie diagnozują i wyjaśniają zjawiska, które nadal są obecne w naszym życiu. Orwell mistrzowsko opisywał mechanizmy władzy, manipulacji informacją oraz naturę ludzką, które nie straciły na aktualności. Te cytaty mogą stać się dla ciebie inspiracją do głębszego przemyślenia rzeczywistości, w której żyjesz, i pomóc w podejmowaniu bardziej świadomych decyzji. Warto je nie tylko przeczytać, ale również zastanowić się, jak można zastosować je w codziennych sytuacjach.

1 „Wolność to prawo mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć.”
Źródło: „Rok 1984”

Orwell zwraca tu uwagę na istotę prawdziwej wolności. W czasach, gdy coraz częściej boimy się mówić otwarcie, ze względu na możliwe konsekwencje, jego słowa są przypomnieniem, że wolność nie polega na potakiwaniu większości, ale na mówieniu prawdy – nawet jeśli jest ona niewygodna. Współczesne społeczeństwo często zmaga się z problemem autocenzury i ograniczania dyskusji. Orwell przypomina nam, że prawdziwa wolność zaczyna się tam, gdzie mamy odwagę mówić to, co uważamy za słuszne, nawet jeśli inni się z tym nie zgadzają.

2 „Kto kontroluje przeszłość, ten kontroluje przyszłość. Kto kontroluje teraźniejszość, ten kontroluje przeszłość.”
Źródło: „Rok 1984”

Ten cytat jest ostrzeżeniem przed manipulacją historią. Orwell pokazuje, że ci, którzy mają władzę nad informacją, mogą kształtować zarówno przyszłość, jak i naszą pamięć o przeszłości. W dzisiejszym świecie, gdy dostęp do informacji jest łatwy, ale ich wiarygodność często kwestionowana, jego słowa są wyjątkowo aktualne. Musimy być świadomi, że to, jak postrzegamy przeszłość, ma bezpośredni wpływ na to, jak podejmujemy decyzje dzisiaj. Warto zatem krytycznie podchodzić do narracji, które są nam serwowane przez media i polityków.

3 "W świecie powszechnego oszustwa, mówienie prawdy to akt rewolucyjny.”
Źródło: „Rok 1984”

W erze fake newsów i manipulacji medialnych, ten cytat nabiera szczególnego znaczenia. Orwell podkreśla, jak wielkim wyzwaniem może być głoszenie prawdy, zwłaszcza gdy większość społeczeństwa jest zwodzona. Zamiast podążać za tłumem, Orwell zachęca, byśmy zawsze starali się docierać do sedna rzeczywistości, nawet jeśli wymaga to wysiłku i odwagi. W codziennym życiu może to oznaczać krytyczne podejście do informacji i nieuleganie manipulacjom.

4 „Najbardziej straszliwą rzeczą w totalitaryzmie nie jest to, że zabija, ale to, że niszczy duszę.”
Źródło: „Zapiski na marginesie”

Orwell nie tylko ostrzegał przed brutalnością reżimów totalitarnych, ale także przed ich subtelnym wpływem na psychikę ludzi. To nie tylko o fizyczne represje chodzi, ale o długotrwałe niszczenie indywidualnej tożsamości, swobody myślenia i moralności. W czasach, gdy coraz więcej społeczeństw boryka się z ograniczaniem wolności osobistej pod przykrywką różnych ideologii, te słowa Orwella przypominają nam, że najcenniejszą rzeczą, którą powinniśmy chronić, jest nasza wolność myśli i duszy

5 „Każde pokolenie wyobraża sobie, że jest inteligentniejsze od poprzedniego i mądrzejsze od następnego.”
Źródło: Esej „Zwierciadło pisarza”

Ten cytat to nie tylko ironiczny komentarz na temat ludzkiej pychy, ale także przypomnienie, że nasza percepcja świata jest często ograniczona przez czas, w którym żyjemy. Orwell podkreśla, że każde pokolenie myśli o sobie w wyjątkowy sposób, a jednak popełnia podobne błędy, jakie popełniali jego poprzednicy. To ostrzeżenie przed arogancją i skłonność do refleksji – by uczyć się z przeszłości i nie zakładać, że wiemy wszystko.

6 „Ludzie mogą być szczęśliwi tylko wtedy, gdy nie zakładają, że celem życia jest szczęście.”
Źródło: Esej „Londyn w ruinach” ★

Orwell zadaje tu pytanie o sens poszukiwania szczęścia, sugerując, że obsesyjne dążenie do niego może prowadzić do frustracji. Prawdziwe spełnienie nie leży w próbach osiągnięcia stałego szczęścia, ale w zaakceptowaniu, że życie to zarówno radości, jak i trudności. Ten cytat może inspirować nas do zmiany podejścia do codziennych wyzwań, przypominając, że poczucie spokoju i zadowolenia często przychodzi wtedy, gdy nie próbujemy go wymusić.

7 „Im bardziej społeczeństwo odchodzi od prawdy, tym bardziej nienawidzi tych, którzy ją głoszą.”
Źródło: „Rok 1984”

To mocne spostrzeżenie Orwella idealnie oddaje dynamikę współczesnych debat społecznych. W świecie pełnym dezinformacji i przekłamań, prawda staje się czymś niewygodnym, a ci, którzy ją wyrażają, często spotykają się z oporem i wrogością. Orwell pokazuje, że stawanie w obronie prawdy wymaga ogromnej odwagi. Ten cytat może inspirować do walki o autentyczność i szczerość w relacjach, nawet wtedy, gdy oznacza to przeciwstawienie się opinii większości.

Źródło →

★ Tu musimy sobie coś wyjaśnić. Inteligencja ariya, jest zrozumieniem, że trwałe szczęście w przestrzeni i czasie, gdzie wszystkie rzeczy jako będące podmiotem powstawania są też podmiotem zaniku, jest nieosiągalne. Z drugiej strony, nawet nie dysponujący taką inteligencją, zwykły inteligentny człowiek może dojść do słusznego wniosku, że sama natura doświadczenia skazuje nas na poszukiwanie szczęścia i ucieczkę przed cierpieniem.

Co jest celem życia, to pytanie metafizyczne, życie, świadome istnienie jest wielką tajemnicą. Nie ma jednak większej tajemnicy w naszym pragnieniu szczęścia. Inteligencja ariya zdecydowanie akceptuje tą dążność do szczęścia, a skoro świat nie może dać tego czego nie posiada, inteligencję ariya możemy opisać jako wiedzę o możliwości doprowadzenia do końca świata. Taki koniec oczywiście nie jest związany z jakąś kosmiczną katastrofą. "Świat" w rzeczywistości jest pewną mentalną konstrukcją, nierozerwalnie związaną z przekonaniem o byciu osobą.

Jeżeli przestajemy się identyfikować z ciałem, idea zewnętrznego świata w którym do tej pory istnieliśmy, upada. Gdy obserwator (świadomość) nie lokalizuje się w ciele, całe doświadczenia ma miejsce w polu świadomości, i nie ma nic "zewnętrznego" wobec niej. Co najwyżej pewne obiekty nie są obserwowane, ale nie są one na zewnątrz świadomości, w taki sam sposób jak niebo, gwiazdy, rzeki i góry stanowią dla mnie zewnętrzny świat, gdy identyfikuję się z ciałem.

"Nie jest możliwe by osiągnąć koniec świata przez podróżowanie, ale mówię również, że jeżeli nie osiągnie się końca świata, nie zakończy się cierpienia”.

Ajhan Amaro O końcu świata→

wtorek, 17 czerwca 2025

Tukdam i Nauka Buddy

 

Gdy śmierć staje się medytacją: naukowcy badają tajemnicze zjawisko tukdam

W małej świątyni w Buriacji, niedaleko Ułan-Ude, od ponad dwudziestu lat siedzi w pozycji lotosu mnich, który oficjalnie zmarł w 1927 roku.

Sashi-Dorzho Itigilov, dwunasty Pandito Khambo Lama syberyjskich buddystów, jest centralną postacią jednego z najbardziej enigmatycznych zjawisk badanych przez współczesną naukę – medytacji pośmiertnej zwanej tukdam.

Ciało Itigilova, odkryte ponownie w 2002 roku zgodnie z jego własną prośbą wyrażoną przed śmiercią, zachowało się w sposób, który wymyka się wszelkim znanym prawom biologii. Eksperci z Rosyjskiego Centrum Medycyny Sądowej potwierdzili, że włosy mnicha zachowały właściwości żywych włosów, skóra pozostała elastyczna, a ciało nie wykazuje żadnych oznak rozkładu. Jedyną oznakę śmierci stanowi temperatura ciała wynosząca około dwudziestu stopni Celsjusza.

Itigilov nie jest odosobnionym przypadkiem. Siedem lat temu w mongolskim klasztorze odkryto ciało mnicha, który zmarł w 1852 roku, również w pozycji medytacyjnej. Antropolog Gankhugiin Purevbata opisuje ten stan jako tukdam – zjawisko, w którym mimo śmierci klinicznej świadomość pozostaje zachowana, a ciało opiera się naturalnym procesom rozkładu. Według wierzeń buddyjskich, w tukdamie człowiek kontroluje swoją własną świadomość, a niektórzy lamowie pozostają w tym stanie przez tydzień, miesiąc, a nawet kilka lat.

To niezwykłe zjawisko przyciągnęło uwagę najwybitniejszych naukowców świata. Amerykański psycholog Richard Davidson z Uniwersytetu Wisconsin-Madison, pionier badań nad neurobiologią medytacji, już od 1995 roku prowadzi systematyczne badania nad tukdam. Jego współpraca z Dalajlamą zaowocowała utworzeniem dwóch ośrodków badawczych w klasztorach w południowych Indiach, gdzie naukowcy mają możliwość obserwowania tego zjawiska w kontrolowanych warunkach.

Badania zespołu Davidsona obejmują dziesiątki buddystów w stanie tukdam. Ich parametry życiowe są mierzone zarówno podczas medytacji, jak i po śmierci klinicznej. Okazało się, że ciało w tym stanie rzeczywiście rozkłada się znacznie wolniej niż normalnie. Co więcej, elektroencefalografia wykazała, że mózg może zachowywać pewną aktywność przez kilka godzin po zatrzymaniu akcji serca, co sugeruje, że świadomość nie opuszcza ciała natychmiast.

Rosyjscy naukowcy z Instytutu Mózgu Rosyjskiej Akademii Nauk poszli jeszcze dalej. Ich badania wykazały, że podczas głębokiej medytacji ciało reaguje znacznie mniej na sygnały ze świata zewnętrznego, co dzieje się automatycznie, bez udziału świadomości. Akademik Swiatosław Miedwiediew zauważa, że obecność przy osobie w stanie tukdam nie wywołuje typowego dla kontaktu ze zmarłym dyskomfortu – przeciwnie, budzi poczucie spokoju.

Zjawisko tukdam stawia fundamentalne pytania o naturę śmierci i świadomości. Tradycyjna medycyna zachodnia traktuje śmierć jako stan binarny – albo żywy, albo martwy. Jednak obserwacje tykbetańskich mnichów sugerują, że procesy biologiczne nie działają jak system „włącz-wyłącz”. Davidson uważa, że to odkrycie może całkowicie zmienić nasze pojęcie śmierci.

Hipoteza, która wyłania się z tych badań, brzmi rewolucyjnie: ludzka świadomość może „żyć” przez jakiś czas po tym, jak wszystkie mechanizmy biologiczne ustały. Jest całkiem możliwe, że tybetańscy mnisi odkryli to wiele wieków temu i nauczyli się „kontrolować umieranie”. Podczas medytacji mogą uwalniać się substancje, które chronią komórki przed rozpadem, lub mózg może zachowywać pewną aktywność po śmierci klinicznej, utrzymując tym samym integralność ciała.

Badania nad tukdam mają także praktyczne implikacje. Rosyjscy naukowcy z Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego analizują starożytne techniki wprowadzania ciała w stan przypominający letarg, widząc w nich potencjalne rozwiązanie dla długodystansowych podróży kosmicznych. Profesor Yury Bubeyev uważa, że medytacja może odegrać kluczową rolę w locie z Ziemi na Marsa, pozwalając astronautom na wielomiesięczne wprowadzenie się w stan hibernacji.

Fenomen tukdam ujawnia także głębokie różnice między wschodnim a zachodnim podejściem do świadomości i śmierci. Podczas gdy zachodnia nauka skupia się na materialnych aspektach istnienia, buddyzm od tysiącleci bada subtelne stany świadomości. Dalajlama, współpracując z naukowcami, podkreśla, że niektóre techniki stosowane przez tybetańskich mnichów pozwalają celowo spowolnić metabolizm, a także podnieść lub obniżyć temperaturę ciała.

Te odkrycia rzucają nowe światło na plastyczność ludzkiego mózgu i możliwości kontroli nad procesami fizjologicznymi. Regularnie medytujący mnisi potrafią osiągać stany świadomości niedostępne dla przeciętnego człowieka. Ich wieloletni trening umysłu prowadzi do realnych zmian w strukturze i funkcjonowaniu mózgu, co potwierdzają badania neuronaukowe.

Zjawisko medytacji pośmiertnej stawia przed nauką wyzwania, które mogą zrewolucjonizować nasze rozumienie śmierci, świadomości i granicy między życiem a nieistnieniem. Każdy nowy przypadek tukdam dostarcza cennych danych, które mogą przyczynić się do przełomu w medycynie, psychologii i filozofii.

Badania są kontynuowane w ramach międzynarodowej współpracy między naukowcami a wspólnotami monastycznymi. Choć wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, jedno jest pewne – tukdam zmusza nas do przewartościowania podstawowych założeń o naturze ludzkiej egzystencji. To zjawisko pokazuje, że granica między życiem a śmiercią może być znacznie bardziej płynna, niż dotychczas sądziliśmy, a ludzki umysł kryje potencjał, którego dopiero zaczynamy się domyślać.

https://innemedium.pl/

***
Trudno powiedzieć co tu ma miejsce. W każdym razie nie za bardzo jest się czym ekscytować. Ciało w końcu jest tylko jednym z wielu obiektów świadomości. Kiedy identyfikujemy się z ciałem, lokalizujemy się w przestrzeni i czasie i nie zauważamy, że same przestrzeń i czas powstają w umyśle obserwatora (świadomości).

Już w niższych stanach medytacji, można wejść w stan, gdzie zachowujemy przytomność i świadomość, natomiast rzeczywistość zmysłowa i ciało, na bazie którego zmysłowe doświadczenie się pojawia, całkowicie znika z pola percepcji.

Znacznie bardziej zagadkowym jest ostatnie, najwyższe skupienie medytacyjne, znane z Suttr jako wstrzymanie percepcji i uczucia. Zewnętrzny obserwator praktycznie nie jest w stanie odróżnić takiego medytującego od zmarłego.

Sutty wymieniają jeszcze jeden element, rzeczywiście nadnaturalny, związany w tym osiągnięciem medytacyjnym, mianowicie ciała takiego medytującego nie można uszkodzić. Używając terminologii chrześcijańskiej, dałoby się to wytłumaczyć tym, że świadomość medytującego ulegając wstrzymaniu, straciła swą indywidualność i odseparowany byt, stając się boska. W każdym razie, kiedy porównamy to z dogmatom, mówiącym iż choć Tathagata nie może być zabity, jednak da się zranić jego ciało, ciało przebywającego we wstrzymaniu percepcji i uczucia wydaje się posiadać wyższy status niż ciało Tathagaty.

Sutty o wstrzymaniu percepcji i uczucia
Koncentracja

12. „Pani, czym jest koncentracja, co jest znakiem koncentracji, co jest ekwipunkiem koncentracji, co jest rozwojem koncentracji?” „Wszelkie zjednoczenie umysłu jest koncentracją, przyjacielu Visakha; cztery podstawy uważności są znakiem koncentracji, cztery właściwe rodzaje wysiłku są ekwipunkiem koncentracji. Powtarzanie, utrzymanie przy istnieniu i kultywacja tych samych stanów jest rozwojem koncentracji”.

Determinacje

13. „Pani, jak wiele jest determinacji?” „Są te trzy determinacje, przyjacielu Visakha, determinacja ciała, determinacja mowy i determinacja umysłu”.

14. „Ale pani, co jest determinacją ciała? Co jest determinacją mowy? Co jest determinacją umysłu?” „Wdech i wydech, przyjacielu Visakha to determinacja ciała; myślenie i rozważanie to determinacja mowy; percepcja i uczucie to determinacja umysłu”.

15. „Ale pani, dlaczego wdech i wydech to determinacja ciała? Dlaczego myślenie i rozważanie to determinacja mowy? Dlaczego percepcja i uczucie to determinacja umysłu?”- „Przyjacielu Visakha, wdech i wydech są cielesne, te rzeczy są związane z ciałem, dlatego wdech i wydech to determinacja ciała. Najpierw człowiek myśli i rozważa potem mówi, dlatego myślenie i rozważanie jest determinacją mowy. Percepcja i uczucie są mentalne, te rzeczy są związane z umysłem, dlatego percepcja i uczucie są determinacją umysłu”.

Osiągnięcie wstrzymania percepcji i uczucia

16. Pani, jak dochodzi do wstrzymania percepcji i uczucia?” „Przyjacielu Visakha, kiedy mnich osiąga wstrzymanie percepcji i uczucia nie pojawia się u niego myśl: 'Osiągnę wstrzymanie percepcji i uczucia', lub 'Osiągam wstrzymanie percepcji i uczucia, lub 'Osiągnąłem wstrzymanie percepcji i uczucia,' ale raczej jego umysł uprzednio został rozwinięty w taki sposób, który doprowadza go do tego stanu”.

17. „Pani, kiedy mnich osiąga wstrzymanie percepcji i uczucia, która z tych rzeczy zanika u niego najpierw: determinacja ciała, determinacja mowy, determinacja umysłu?” „Przyjacielu Visakha, kiedy mnich osiąga wstrzymanie percepcji i uczucia wpierw zanika determinacja mowy, za nią determinacja ciała i potem dopiero determinacja umysłu”.

18. „Pani, jak dochodzi do wyjścia ze wstrzymania percepcji i uczucia?” „Przyjacielu Visakha, kiedy mnich wychodzi z osiągnięcia wstrzymania percepcji i uczucia, nie pojawia się u niego myśl: 'Wyjdę z osiągnięcia wstrzymania percepcji i uczucia', czy 'Wychodzę z osiągnięcia wstrzymania percepcji i uczucia', czy 'Wyszedłem z osiągnięcia wstrzymania percepcji i uczucia', ale raczej jego umysł uprzednio został rozwinięty w taki sposób, który prowadzi go do tego stanu”.

19. „Pani, kiedy mnich wychodzi z osiągnięcia wstrzymania percepcji i uczucia, jakie z tych rzeczy pojawiają się najpierw: determinacja umysłu, determinacja mowy, czy determinacja ciała?” „Przyjacielu Visakha, kiedy mnich wychodzi z osiągnięcia wstrzymania percepcji i uczucia, wpierw pojawia się determinacja umysłu, następnie determinacja ciała a potem determinacja mowy”.

20. „Pani, kiedy mnich wyszedł z osiągnięcia wstrzymania percepcji i uczucia, jak wiele kontaktów go dotyka?” „Przyjacielu Visakha kiedy mnich wyszedł z osiągnięcia wstrzymania percepcji i uczucia, dotykają go trzy rodzaje kontaktu: pustka-kontakt, kontakt bez-obiektu i nie-pożądliwy kontakt”.

21. „Pani, kiedy mnich wyszedł z osiągnięcia wstrzymania percepcji i uczucia, ku czemu ukierunkowuje się, inklinuje i dąży jego umysł?” „Przyjacielu Visakha, kiedy mnich wyszedł z osiągnięcia wstrzymania percepcji i uczucia jego umysł ukierunkowuje się, inklinuje i dąży ku odosobnieniu”.

MN 44

9. Przy tamtej okazji Zrealizowany Kakusandha, spełniony i całkowicie przebudzony pojawił się na świecie. Zrealizowany Kakusandha miał pomyślną parę głównych uczniów zwanych Vidhura i Sanjiva. Wśród wszystkich uczniów Zrealizowanego Kakusandhy, spełnionego i całkowicie przebudzonego nie było nikogo równego czcigodnemu Vidhurze w nauczaniu Dhammy. Oto jak czcigodny Vidhura posiadł desygnację 'Vidhura'. Ale czcigodny Sanjiva odchodził do lasu czy do korzenia drzewa czy do pustej chatki i wkraczał bez kłopotów we wstrzymanie percepcji i uczucia.

10. Zdarzyło się kiedyś, o Zły, że czcigodny Sanjiva siedział u korzenia pewnego drzewa i wkroczył we wstrzymanie percepcji i uczucia. Pewni pasterze krów i pastorze owiec i oracze przechodząc zobaczyli czcigodnego Sanjivę siedzącego u korzenia drzewa po tym jak wszedł we wstrzymanie percepcji i uczucia i pomyśleli: 'To cudowne, to wspaniale! Ten siedzący tutaj pustelnik jest martwy. Spalmy jego ciało'. Wtedy pasterze krów, pasterze owiec i oracze zebrali trawę, drzewo i krowie łajno i po złożeniu tego przy ciele czcigodnego Sanjivy, podpalili i poszli swoją drogą.

11. O Zły, gdy skończyła się noc, czcigodny Sanjiva wyszedł z tego osiągnięcia. Otrzepał swą szatę i wtedy o poranku ubrał się i zabierając swą miskę udał się do wioski na żebraczy obchód. Pasterze krów, pasterze owiec i oracze przechodząc zobaczyli czcigodnego Sanjivę wędrującego żebrając o jedzenia i pomyśleli: 'To cudowne, to wspaniałe! Ten pustelnik, który siedział tam martwy, wrócił z powrotem do życia'. Oto jak czcigodny Sanjiva otrzymał desygnację 'Sanjiva'.

MN 50


sobota, 14 czerwca 2025

Ludobójcze serce izraelskiego społeczeństwa


Czy Izraelczycy mają gen morderczy? pisze Ahmad Ibsais.

Wygodna fikcja, że Benjamin Netanjahu jest wyłącznie odpowiedzialny za ludobójstwo w Gazie, upada, a to, co kryje się pod powierzchnią, jest znacznie bardziej przerażające niż złośliwość jednej osoby. Jest to objawienie całego społeczeństwa, które przez dziesięciolecia pielęgnowało i normalizowało odczłowieczanie Palestyńczyków do tego stopnia, że ludobójstwo stało się nie tylko dopuszczalne, ale i popularne.

Kiedy 82% Izraelczyków popiera przymusowe wysiedlenie Palestyńczyków z Gazy, nie jesteśmy świadkami machinacji jednego przywódcy ekstremistycznego. Kiedy 47% aprobuje biblijną masakrę w Jerychu, w której zginęli wszyscy mieszkańcy jako model działań wojskowych, patrzymy w otchłań zbiorowego upadku moralnego. Kiedy 56% ludzi chce, aby palestyńscy obywatele Izraela zostali wydaleni z własnej ojczyzny, stajemy w obliczu ludobójczego DNA osadniczego projektu kolonialnego, który w końcu zrzucił swoją liberalną maskę.

Liczby ujawnione w badaniu Penn State University nie są anomalią. Stanowią one logiczną kulminację 75 lat systematycznej dehumanizacji, która rozpoczęła się nie od dojścia Netanjahu do władzy, ale od samych podstaw państwa. To nie jest „wojna Netanjahu“ – to ludobójstwo Izraela, które trwa od dziesięcioleci.

Pomyślmy o perwersyjnej ironii: podczas gdy zachodni postępowcy, tacy jak Bernie Sanders i Elizabeth Warren, ścigają się, by zrzucić winę na jednego człowieka, samo społeczeństwo izraelskie już dawno wyszło daleko poza tak wygodną pogoń za kozłem ofiarnym. Badanie wykazało, że nawet wśród świeckich Żydów, którzy rzekomo reprezentują liberalne sumienie Izraela popiera czystki etniczne w Gazie 70% respondentów. Wśród wierzących odsetek ten sięga oszałamiających 97%. Nie jest to odstępstwo polityczne, ale konsensus ideologiczny.

Jesteśmy świadkami ostatecznego objawienia projektu syjonistycznego. Zbyt długo mit Izraela jako postępowej demokracji przejętej przez ekstremistów był sprzedawany światu. Kiedy jednak minister finansów Bezalel Smotrich otwarcie oświadcza, że zamierza „eksterminować ziarno Amalekitów“ i mówi o „koncentracji“ Palestyńczyków na południu, zanim „zostaną masowo wydaleni do krajów trzecich“, nie odbiega od izraelskich wartości – wyraża je z bezprecedensową szczerością.

Szczególnie wymowna jest retoryka religijna. Kiedy 65% izraelskich Żydów wierzy we współczesnego „Amaleka“ – biblijnego wroga, którego Bóg nakazał Izraelitom eksterminować „aż do ostatniego dziecka“ i 93% z nich stosuje to przykazanie do dzisiejszych Palestyńczyków, nie jest to dyskurs polityczny. Stoimy w obliczu teologicznego ludobójstwa, w którym czystki etniczne stają się rozkazem Boga.

Jest to społeczeństwo, które stworzyło nie tylko Netanjahu, ale wszystkich izraelskich przywódców, którzy nadzorowali stopniowe duszenie życia Palestyńczyków. To firma, która wiwatowała, gdy Golda Meir oświadczyła w 1969 roku, że „nic takiego jak Palestyńczycy nie istnieje“. Jest to społeczeństwo, które przez dziesięciolecia doskonaliło sztukę uniemożliwiania Palestyńczykom istnienia, zachowując jednocześnie zewnętrznie fasadę demokratycznego szacunku.

Nie można przecenić systematycznego charakteru tej dehumanizacji. Izraelskie dzieci wychowują się w systemie edukacji, który od początku XXI wieku przeszedł to, co naukowcy określają jako „proces radykalizacji“. Dorastają w mediach, które regularnie wzywają do wydalania i zabijania Palestyńczyków. Służą w armii, która uważa życie Palestyńczyków za zbędne. Czy można się dziwić, że tylko 9% żydowskich mężczyzn poniżej 40 roku życia odrzuca idee wydalenia i eksterminacji?

Szczególnie przerażające jest to, że ten ludobójczy konsensus przenika wszystkie warstwy izraelskiego społeczeństwa. Świecka lewica, która kiedyś protestowała przeciwko reformom sądownictwa Netanjahu, milczy, podczas gdy wojsko głodzi dwa miliony ludzi. Kibuce, które zachodni postępowcy idealizują jako socjalistyczne utopie, zostały zbudowane na ruinach palestyńskich wiosek. Demokracja, której Izrael twierdzi, że broni, nigdy nie miała zastosowania do milionów Palestyńczyków żyjących pod jego kontrolą.

Obecna sytuacja nie jest wyjątkiem, ale przyspieszeniem. Plan Trumpa „wyjaśnienie“ Gazy i przekształcenie jej w „Riwierę“ zamieszkaną „przez ludność międzynarodową“ w doskonały sposób odpowiada izraelskiej fantazji o Palestynie bez Palestyńczyków. Kiedy Netanjahu ogłasza, że siły izraelskie nie będą już „wkraczać i opuszczać “ terytorium, ale zachowają nad nim stałą kontrolę, wyraża jedynie wyraźnie to, co zawsze było ukryte w projekcie syjonistycznym.

Reakcja społeczności międzynarodowej, a raczej jej brak, tylko wzmacnia tę ludobójczą trajektorię. Podczas gdy Stany Zjednoczone nadal dostarczają broń, gdy izraelscy urzędnicy otwarcie dyskutują o planach czystek etnicznych i gdy europejscy przywódcy wyrażają zaniepokojenie, ale jednocześnie utrzymują lukratywne kontrakty na broń, a gtakże gdy postępowi politycy obwiniają Netanjahu za wszystko i oczyszczają społeczeństwo, które go stworzyło i wspiera, stają się współwinni machiny eksterminacyjnej.

Sondaże opinii publicznej ujawniają coś jeszcze bardziej niepokojącego niż same liczby: całkowity brak człowieczeństwa palestyńskiego w świadomości Izraela. Kiedy Izraelczycy pytają o zabijanie „wszystkich mieszkańców“ wrogich miast, nie pyta ich o strategię militarną – pyta ich o eksterminację ludzi. Kiedy pyta ich o „przymusowe przesiedlenia“, pyta ich o niszczenie rodzin, społeczności i całego stylu życia. Fakt, że większość tych środków jest konsekwentnie wspierająca, sugeruje, że Palestyńczycy w wyobraźni Izraela po prostu nie są postrzegani jako pełnoprawni ludzie.

Ta dehumanizacja nie jest przypadkowa – jest niezbędna.

Projekt kolonialny, który wymaga wymazania rdzennej ludności, nie może sobie pozwolić na uznanie jej człowieczeństwa. Dysonans poznawczy byłby nie do zniesienia.

Zamiast tego Palestyńczyków należy przekształcić w zagrożenie egzystencjalne, biblijnych wrogów, problem demograficzny do rozwiązania. Musimy stać się wszystkim, tylko nie tym, kim jesteśmy: ludźmi z takim samym prawem do życia, godności i samostanowienia, jak każdy inny.

Jednak najbardziej obciążającą rzeczą w tej systematycznej dehumanizacji być może nie jest to, co ujawnia ona na temat izraelskiego społeczeństwa, ale to, co ujawnia na temat szerszego świata zachodniego, który to umożliwia. Mimo że liczba ofiar śmiertelnych w Strefie Gazy przekroczyła 62 000 osoby, szacunki wskazują, że rzeczywista liczba może przekroczyć 80 000, jeśli uwzględni się niedoszacowanie; od marca z niedożywienia zmarło 57 dzieci, a 71 000 dzieci poniżej piątego roku życia prawdopodobnie w przyszłym roku doświadczy ostrego niedożywienia, reakcja Zachodu pozostaje wyrachowaną obojętnością ukrytą pod płaszczykiem zainteresowania. Kiedy trzy czwarte mieszkańców Gazy boryka się z nadzwyczajnymi lub katastrofalnymi niedoborami żywności, kiedy 15,6% dzieci poniżej drugiego roku życia w północnej Gazie cierpi na ostre niedożywienie, gdy niemowlęta umierają, a ich matki załamują się z głodu, głównym problemem Zachodu pozostaje „prawo Izraela do samoobrony“. Nie chodzi o rachunek polityczny, chodzi o arytmetykę rasizmu, zimną logikę tego, kto liczy się jako osoba, a kto nie.

Tragedia polega nie tylko na tym, co ujawnia na temat izraelskiego społeczeństwa, ale także na tym, co zapowiada dla naszej przyszłości. Kiedy społeczeństwo osiąga taki poziom ludobójczego konsensusu, kiedy czystki etniczne stają się polityką popularną, a nie ekstremistyczną fantazją, kiedy język religijny jest używany do usprawiedliwiania masowych morderstw, nie jest to kwestia, którą można rozwiązać poprzez zmianę przywódców lub reformę instytucji. Jest to społeczeństwo, które zasadniczo utraciło swój kompas moralny.

Społeczność międzynarodowa nie może już dłużej ukrywać się za fikcją, że jest to jeden zły przywódca lub tymczasowy ekstremizm.


Sondaże opinii publicznej wyraźnie pokazują, że taka jest logika projektu kolonialnego osadników, który ostatecznie doprowadził do nieuniknionego wniosku: całkowitego wykorzenienia obecności Palestyny z tego kraju. Jedyne pytanie brzmi teraz, czy świat będzie nadal pozwalał na to ostateczne rozwiązanie, czy też w końcu uzna, czym ono jest i podejmie kroki, aby je powstrzymać.

Bo jeśli historia czegoś nas nauczyła, to tego, że społeczeństwa zdolne do tak ludobójczego konsensusu same nie odzyskają swojego człowieczeństwa. Trzeba ich powstrzymać.

The Genocidal Heart of Israeli Society z 4.6.2025 na ahmadibsais.substack.com.

Tłumaczenie Marek-M

***
Cóż można oczekiwać po ludziach, których święta księga określa nie-żydów jako bydło?

środa, 11 czerwca 2025

Alexandre Kojève Kartezjusz i Budda - z komentarzem



W tym dniu pracowałem do późna: wybiła piąta, gdy wreszcie postanowiłem odpocząć.

Pracowałem w bibliotece. W sali było dość ciemno. Stojąca na stole lampa po części oświetlała niewielki kawałek ściany, na której wisiał portret Kartezjusza, po części zaś jej światło padało na stół zawalony książkami i papierami, na którego rogu stał mały, odcinający się od ciemnego tła posążek Buddy. Wszystko inne spowijał cień i prędzej można było domyślić się długich rzędów półek z książkami niż je zobaczyć. Byłem wy­ czerpany. Stopniowo ogarniał mnie dziwny i tajemniczy nastrój, który z reguły udziela się w miejscach gromadzących opasłe tomy.

Rozciągnąłem się na krześle, myśląc o tym, co napisałem na temat kultur Wschodu i Zachodu. Mój wzrok cały czas błądził wokół dwóch, osobno rozświetlonych przedmiotów - portretu i rzeźby. Nie wiem, jak długo tak siedziałem. Myślę, że przysnąłem. Nagle coś mnie ocknęło. Nie od razu mogłem pojąć, co się stało. Wkrótce zobaczyłem, że z portretem i z Buddą dzieje się coś osobliwego, dziwnego, co przykuło do nich moją uwagę. Twarz Kartezjusza jakby ożywiła się na por­ trecie, nabrała wypukłych form. Wydawało mi się, że jego wargi bezgłośnie się poruszały.

To samo można było powiedzieć o statuetce. Jej brąz zmatowiał i przybrał barwę opa­lonego ciała, przypominającego starą kość słoniową, zaś w oczodołach figurki pojawiło się życie. Pierwszy poruszył się Budda i popatrzył na Kartezjusza z nieskrywanym szy­ derstwem na twarzy. Zacząłem przysłuchiwać się ich słowom, szybko też chwyciłem ich sens. Wydaje się, że rozmawiali ze sobą już od jakiegoś czasu. W pierwszych słowach, jakie usłyszałem - były to słowa Kartezjusza - kryła się irytacja.

- Przepraszam, ale w ten sposób nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Musimy znaleźć jakiś aksjomat, dajmy na to, geometryczny, jednakowo akceptowalny dla mnie i dla pana, na podstawie którego będziemy mogli zbudować system filozoficzny i sformu­łować ostateczne wnioski, które byłyby ważne dla każdego z nas, ponieważ wynikałyby właśnie z aksjomatu. Moim zdaniem, takim aksjomatem jest twierdzenie, z którego wy­nika, że skoro myślę, to również istnieję - cogito, ergo sum. Twierdzenie to wypowie­działem dawno temu, jeszcze jako żywy człowiek, a niejako wisząca ozdoba w bibliotece nieznanych mi ludzi, i do tej pory nikomu nie przyszło nawet do głowy go obalić. Ufam, że wreszcie się pan ze mną zgodzi.

- Wcale nie! Niby dlaczego miałbym się z panem zgodzić? Chociaż miałem przy­jemność zapoznać się z pańskim stanowiskiem, gdy tylko zacząłem podróżować po całym świecie pod postacią milionów statuetek z brązu, to jednak zmuszony jestem się mu sprze­ciwić. Mówi pan: „Myślę, więc jestem”. W związku z tym myśleć i żyć to pana zdaniem jedno i to samo, albo - że w rzeczy samej każda myśl jawi się jako synonim istnienia, bo przecież nie może pan myśleć, że każde istnienie pociąga za sobą myślenie. Czy nie tak?

- Właśnie tak. Możliwość procesu myślenia sama z siebie wskazuje na obecność realnej egzystencji. Moim zdaniem, to dość oczywiste.

- Być może. Pozwoli pan, będę kontynuował. Proces myślenia określa istnienie, a zatem myśl jako taka jest istnieniem, rzeczywistością. Wszystko, co żyje, jest również rzeczywiste, realne. Tak więc w pańskim twierdzeniu wypowiada pan tylko to, że obec­ność pewnej rzeczywistości określa całe istnienie. Z tym, rzecz jasna, nie sposób się nie zgodzić, pytanie jednak brzmi, czy dopuszczalne jest wyciąganie takich wniosków, które pan wyciąga. Próbuje pan dowieść realności swojego Ja jako myślącej jednostki, wycho­dząc z założenia: rzeczywistość istnieje. Wynika z tego, że twierdzenie cogito ergo sum nie jest żadnym aksjomatem, tylko samo wymaga dodatkowych założeń.

- Załóżmy, że tak jest w istocie. Nie można jednak twierdzić, że myślenie jest nicością. Istnienie, jako przeciwieństwo nieistnienia, jest rzeczywistością. Stosownie do tego brak istnienia nie jest rzeczywistością, tylko nieistnieniem. Wszakże ilekroć mó­wimy o myśli, tylekroć przydajemy jej atrybut istnienia, a więc rzeczy­wistości, realności.

- Tego należy dowieść. Całe pańskie rozumienie świata opiera się na założeniu, zgodnie z którym byt jest rzeczywisty, niebyt zaś -nierzeczywisty, nieistniejący, dlatego też nie trzeba go brać w rachubę. Jednak z drugiej strony, samo pojęcie bytu można rozumieć inaczej niż jako pojęcie będące przeciwień­ stwem pojęcia nicości?

- Żadną miarą. Pojęcie istnienia możliwe jest tylko jako antyteza nieistnienia, pojęcie rzeczywistości - jako antyteza nierzeczywistości, pojęcie bytu - jako antyteza niebytu. Nie bardzo rozumiem, co ma pan na myśli.

-Niech pan się temu lepiej przyjrzy. Pana zdaniem myślenie określa byt, w związku z tym również byt jest wytworem myślenia, jak rzeczywistość jest tworem myśli. Jeśli uznajemy jednolitość procesu myślowego, to możemy powiedzieć, że każda myśl jako taka odpowiada pojęciu bytu. Wszakże tylko byt świadomy staje się rzeczywistością, albo inaczej: całe myślenie potencjalnie zawiera w sobie urzeczywistnienie tego, o czym się myśli. W związku z tym jeśli myśl, myśląc byt, konkretyzuje go i urzeczywistnia, tym samym przejawiając się jako prawdziwie istniejąca, to również ta sama myśl myśli niebyt jako nierzeczywistą antytezę bytu, sama zaś nie istnieje. W każdym razie jeśli myśl jest realna, realne są też wytwory myślenia; tzn. pojęcie niebytu, będące wytworem myśli, jest rzeczywiste jako takie. Ale pojęcia bytu i niebytu mogą być myślane tylko jako pojęcia przeciwstawne. Ergo - albo myśl myśli pojęcie niebytu jako nieistniejące i tym samym nie istniejące w momencie pojawienia się pojęcia tego, co nie istnieje, albo myśl ta myśli wszystko jako rzeczywiste, tym samym tworząc siebie jako istniejącą. Ale w tym wy­ padku z tego, że byt urzeczywistniany jest w drodze myślenia, że realny byt może być tylko wytworem realnego myślenia, że nieistniejące jest wytworem myśli, że realna myśl nie może myśleć nieistniejącego, że realny byt może być myślany jedynie jako antyteza niebytu, którego nie ma, z czego wynika, że realna myśl nie może myśleć bytu. A byt, o którym się nie myśli, nie może istnieć. W związku z tym jeśli myśl jest realna, to i jej wytwór nie może być realny. Dlatego samorozumienie myśli, sama możliwość myśli o myśli w tym przypadku wskazuje na konieczność rozumienia myśli jako niebytu.

- Za pozwoleniem. Przestaję pana rozumieć. Wszystkie pana argumenty to zwykła sofistyka. Czy chce pan powiedzieć, że kiedy myślę, to nie istnieję, lub kiedy istnieję, to nie myślę?

- Nie, wcale nie. Chcę tylko powiedzieć, że jeśli jakakolwiek możliwość myślenia i życia jest możliwa tylko za sprawą rozumienia myśli lub dzięki rzeczywistości bytu, to muszę powiedzieć, że moim zdaniem...

Lecz wówczas stos książek stojących przy biurku rozsypał się nagle z hukiem po całym pomieszczeniu. Z zaskoczenia, instynktownie zerwałem się z krzesła. Gdy zdałem sobie sprawę, w czym rzecz i kiedy wreszcie nieco się uspokoiłem, ponownie zwróciłem uwagę na portret i figurkę, lecz niczego osobliwego w nich nie spostrzegłem.

Połyskująca w świetle lampy statuetka spoglądała na mnie pustymi oczami, na miejscu zaś rozgadanego Kartezjusza wisiał jego milczący, dobrze wykończony portret.

Warszawa, 12 czerwca 1920 przełożył Piotr Nowak ffeKapm u Eydda, w: AneKcaHflp KoaceB, Ameu3M u dpyzuepaóombi, flpaKCHC, MocKBa 2007.

Źródło Czasopismo Kronos
***
Dla chcącego zrozumieć Naukę Buddy, ten wymyślony dialog nie przedstawia żadnej wartości, oprócz tej, że wprowadza Kartezjusza w nasze pole zainteresowania, i rzeczywiście jego Cogito ergo sum, jest czy może być kluczem do zrozumienia Dhammy.

Wpierw możemy zaobserwować, że Cogito nie opiera się na logice, Sartre określał formułę Kartezjusza jako "apodyktyczny refleksyjny dowód myślącego na swe własne istnienie." Logicznie jest to tautologia, gdyż samo "myślę" już afirmuje egzystencję podmiotu i to w bardziej bezpośredni sposób niż twierdzenie, że coś jest "moje". Mówiąc "moje" automatycznie zakładam swe istnienie jako posiadacza. Muszę być, skoro mam. Nie przychodzi mi do głowy, że ta determinacja "moje" jest nietrwała, determinowana i powstała współzależnie.

I teraz, nie każdy zwykły człowiek odczuwa potrzebę Kartezjusza, by znaleźć coś absolutnie pewnego, ale bez wątpienia, każdy zwykły człowiek, tego że jest, jest absolutnie pewny.

Jednak jak słusznie zauważył Lichtenberg, to czego można być pewnym, jeżeli chodzi o myślenie, to to, że jest myślenie, co akurat jest na zupełnie innym  poziomie niż pewność o istnieniu myślącego podmiotu.

Nauka Buddy tak naprawdę zajmuje się tylko jednym problemem, cierpieniem i jego wstrzymaniem. Zatem pierwszą rzeczą którą musimy umieć rozróżnić to istnienie podmiotu, kogoś, osoby która doświadcza a istnieniem rzeczy: "rzeczy są" "myślenie ma miejsce", czy w bardziej konkretnym opisie: bez wątpienia ma miejsca takie coś jak świadome doświadczenie, gdzie organy zmysłowe stykają się z wlasciwymi im obiektami, i co może mieć miejsce tylko przy udziale świadomości. Oko patrzy, ucho słucha, język smakuje, nos wącha, ciało dotyka. Taki nie personalny opis dokładnie oddaje rzeczywistość, której nie da się zakwestionować. Można się upierać i kwestionować wiarygodność tego co rejestrują organy zmysłowe, może to co widzi oko jest halucynacją, ale to że jednak oko coś widzi, jest absolutnie pewne. Możemy nie rozumieć natury doświadczenia, czym ono tak naprawdę jest, co jest jego przyczyną, ale gdy jest widzenie, jest słyszenie, mamy absolutną pewność, że takie doświadczenie ma miejsce.

Istnienie podmiotu - osoby, kogoś kto patrzy i słucha, choć Kartezjusz traktuje je z taką samą pewnością, jest na zupełnie innym poziomie, jest tylko pewną interpretacją doświadczenia, które choć w swej fundamentalnej naturze jest nie personalne, odbierane i interpretowane jest personalnie, bezosobowe widzenie i słyszenie jest odbierane jako "ja widzę", "ja słyszę".

Taka interpretacja jest sednem cierpienia, o którym naucza Budda, a które nie jest widziane i rozumiane przez zwykłego człowieka jako cierpienie.

Proszę zauważyć, że Budda bynajmniej nie dąży do udowodnienia, że taki myślący podmiot, osoba nie istnieje,  jedynie do tego, że istnienie tegoż podmiotu nie jest czymś absolutnym, lecz współzależnie powstałym i determinowanym przez określone warunki, i wraz ze wstrzymaniem tych warunków, może nastąpić wstrzymanie istnienia podmiotu, tu i teraz. Takie wstrzymanie istnienia bynajmniej nie pociągnie za sobą pełnej absencji myśli, myślenie może mieć miejsce, nawet bez żadnej osoby, kogoś kto myśli. Nieobecna będzie tylko postawa "ja myślę".

Pytanie, jak można pomóc danej osobie, która może nie jest tak wyrafinowana by wymyślić kartezjańskie "myślę, zatem jestem", której w zupełności wystarczy sformułowanie Leca: "myślę że jestem". Gdyż jakby nie patrzeć, tę bezpośrednią pewność i przekonanie o własnym istnieniu zwykły człowiek posiada.

Otóż jest oczywiste, że bezpośrednio zanegować istnienia takiej osoby się nie da. "Ty nie istniejesz" w samym akcie negacji afirmuje istnienie podmiotu, którego informuje się o jego nieistnieniu. Budda oczywiście nic takiego nie robi. Przeciwnie, informuje on w Suttach że zarówno bezpośrednia afirmacja "ja" czy "osoby" jak i bezpośrednia negacja istnienia "ja" jest błędnym poglądem. To niestety nie jest rozumiane przez znaczną część współczesnych buddystów, którzy interpretują dogmat: "wszystkie rzeczy są nie-ja" jako dowód iż Budda nauczał "nie ma ja". To oczywiście jest błędnym poglądem gdyż całkowicie omija kluczową kwestię cierpienia i wstrzymania cierpienia. Przyczyną cierpienia jest samo-identyfikacja z nietrwałymi rzeczami, a do końca cierpienia prowadzi całkowita dezidentyfikacja z tymiż rzeczami, uprzednio widzianymi jako: "to moje tym jestem, to moje ja". Nauczając "wszystkie rzeczy są nie-ja", Budda informuje zwykłego człowieka, że jest on ofiarą błędnej samo-identyfikacji.

Skoro stan istnienia podmiotu (bhava) nie wyczeruje się w opisie "jest ciało", ale jest związane z samo-identyfikacją - jestem ciałem - i z zawłaszczeniem "to moje ciało", można zaatakować stan istnienia nie bezpośrednio, wskazując podmiotowi, który trwałość swego "ja" bierze za pewnik, że jego istnienie zależy od rzeczy które wszystkie są nietrwałe. I co oczywiste, coś co jest współzależnie powste od nietrwałych rzeczy, samo w sobie też nie może być trwałe.

Budda dokonuje tego w formule:

Wszystkie determinacje są nietrwałe.
Wszystkie determinacje są cierpieniem.
Wszystkie rzeczy są nie ja.

Podsumowując: o ile stan istnienia (bhava) jest w pewnym sensie Absolutem i nie da się zanegować bezpośrednio, jest to fałszywy absolut i można go podważyć poprzez dostrzeżenie jego nie-absolutności, czyli zależności od rzeczy które wszystkie są nietrwałe.

I tu wchodzi w grę wiara. Ponieważ stan istnienia jest zakorzeniony w ignorancji na poziomie emocjonalnym, zakładając optymistycznie że podany tu opis rzeczy jest prawidłowy, to bynajmniej nie rozwiązuje on problemu cierpienia. Albo się cierpi na attavādę, albo poprzez otwarcie oka Dhammy porzuca się sakkayaditthi czyli pogląd że jest się osobą istniejącą w przestrzeni i czasie. Co akurat wymaga pewnego bezpośredniego doświadczenia. Formuła

Wszystkie determinacje są nietrwałe.
Wszystkie determinacje są cierpieniem.
Wszystkie rzeczy są nie ja.

nie jest czymś z czym dobry buddysta powinien się zgodzić, a następnie przejść do innych spraw. Jest to raczej "zbawcza informacja", która wzywa do działania, a konkretniej do dezidentyfikacji z tym co uprzednio widziało się jako: "to moje, tym jestem, to moje ja". Attavādy nie da się usunąć bezpośrednio. Negacja "ja" jest tylko specyficznym rodzajem affirmacji tegoż "ja". Powyższa formuła w sposób pośredni naprowadza attavadina na właściwy trop. Atta, czy "ja" samo w sobie jest nierozerwalnie związane z percepcją trwałości i przyjemności. Do wglądu i porzucenia attavādy prowadzi zobaczenie współzależnego powstawania: "kiedy to jest - to jest" gdzie pierwsze ogniwo jest determinacją od której zależy istnienie sasiedniego ogniwa. Gdy dostrzeże się nietrwałość i cierpienie danej determinacji, rzecz zależna od tej determinacji automatycznie przestaje być widziana jako "ja". Trwałość "ja" zostaje podważona przez rozpoznanie nietrwałości determinacji od której zależy rzecz uprzednio brana za "ja".

Tu tylko dodam, że dla Nanamoli Thery i jego przyjaciela Nanaviry tłumaczenie sankhar jako determinacji było kluczowym dla zrozumienia Dhammy, i ktoś kto "poprawia" to tłumaczenie na jakieś inne automatycznie przyznaje się że nie rozumie współzależnego powstawania tak jak je rozumiał Nanavira Thera. Formułując to inaczej, taki ktoś nie ma nawet bladego pojęcia o czym mówi siostra Vajjira, która opisuje wgląd w Cztery Szlachetne Prawdy jako "stratę wymiaru myśli".

Jak ci angielscy mnisi doszli do uznania determinacji jako najlepsze tłumaczenie sankhar? Otóż determinacje pochodzą z formuły Spinozy "omnis determinatio est negatio", co Bertrand Russel interpretuje jako: "rzeczy skończone są definiowane przez ich granice, fizyczne czy logiczne, czyli przez to, czym one nie są". Dla Spinozy może być tylko jeden Byt, i musi on być absolutnie nieskończony.

To dokładnie oddaje relację jaka występuje w Dhammie pomiędzy dwoma elementami, determinowanym - sankhata i nie-detrminowanym. Początek formuły współzależnego powstawania: "z ignorancją jako warunek determinacje" możemy rozumieć też tak, że choć asankhata dhatu jest obecne odwiecznie, odwiecznie jest nierozpoznawany z uwagi na ignorancję. Stąd też obecność rzeczy skończonych w naszym doświadczeniu.

Skoro determinację Sutty definiują również jako sakkayaditthi (np: widzi ciało jako "ja". Takie widzenie to determinacja...) sakkayaditthi możemy rozumieć jako nakładanie na siebie limitacji. Sam fakt samo-identyfikacji "jestem tym" zakłada moje nie bycie tamtym. U sekha, ariya w treningu dalej utrzymuje się postawa "jestem", ale ta afirmacja bytu, wolna jest już od ograniczeń brania się za byciem tym czy tamtym. Do pełnego wyzwolenia dochodzi wraz z totalną dezidentyfikacją i puszczeniem wszystkich rzeczy uprzednio branych za "moje". Bez głębszego zrozumienia takie radykalnie ubóstwo może się wydawać zbyt dużym wymaganiem dla większości ludzi i pewno takim się wydaje. Jednakże wraz ze zrozumieniem automatycznie pojawia się wiedza, że nie ma nic wartego przywiązania, gdyż jakakolwiek posiadłość nie tylko skazuje nas na nieunikniony ból straty, ale "zwabia" nas do udziału w teatrze życia. I niestety jakkolwiek atrakcyjna dana sztuka może się wydawać, nieuniknienie kończy się chorobą, starością i śmiercią.

W Suttach widzimy że doktryna

Wszystkie determinacje są nietrwałe.
Wszystkie determinacje są cierpieniem
Wszystkie rzeczy są nie ja.

jest nauczana już tych, którzy jeszcze nie mają wglądu w Cztery Szlachetne Prawdy, kontemplują ją także ariya którzy praktykują w celu pełnego wyzwolenia. Bardzo często jednak zrozumienie Dhammy pojawia się właśnie przy kontemplacji Czterech Szlachetnych Prawd, choćby podczas słuchania mowy Dhammy.  Tu możne pojawić się pytanie: jaka jest relacja pomiędzy Czterema Szlachetnymi Prawdami, a kontemplacją nietrwałości determinacji?  Na poziomie werbalnym te dwie nauki wydają się być czymś odmiennym. Jednakże skoro prowadzą do tego samego rezultatu, bez wątpienia musi istnieć pomiędzy nimi jakiś konkretny związek.

Otóż o ile realizacja pełnego wyzwolenia może mieć miejsce tylko i wyłącznie poprzez kontemplację nie-ja na poziomie refleksyjnym, gdzie wszystkie rzeczy są widziane jako: "to nie moje, tym nie jestem, to nie moje ja", kontemplacja Czterech Szlachetnych Prawd prowadzi, gdy udana, właśnie do widzenia rzeczy jako: "to nie moje, tym nie jestem, to nie moje ja". W jaki sposób? Pogląd ucieleśniający - sakkayaditthi - jest nierozerwalnie związany z attavādą, czemu oczywiście towarzyszy fałszywa percepcja przyjemności i trwałości. Jednakże precyzyjne sformułowanie Pierwszej Szlachetnej Prawdy jasno ukazuje życie osoby (sakkaya) w świecie już nie tylko,  powiedzmy za Schopenhauerem, jako biznes który nie pokrywa swych kosztów, ale jako grę, w której osobą istniejąca w przestrzeni i czasie jest z góry skazana na porażkę. Gdy to zostanie dostrzeżone, percepcja przyjemności i trwałości zostaje porzucona, i attavāda zastąpiona wiedzą:

Wszystkie determinacje są nietrwałe.
Wszystkie determinacje są cierpieniem.
Wszystkie rzeczy są nie ja.

Innymi słowy kontemplacja Czterech Szlachetnych Prawd także wiedzie do dezidentyfikacji, nawet gdy taka dezidentyfikacja nie jest kontemplowana na poziomie refleksyjnym.

Małe podsumowanie

Przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę, że nasze poczucie bycia kimś, osobą istniejącą w przestrzeni i czasie, jest przeniknięte percepcją trwałości. Możemy do tego dojść samodzielnie, nawet ateista kiedy mówi: "ja się urodziłem i ja umrę" widzi trwałe ja przemieszczające się od narodzin do śmierci. To już attavāda, tyle że skoro wierzy że śmierć jest końcem istnienia, jego attavāda to ucchedavada. Podczas gdy np yogin który podczas medytacji przypomniał sobie, powiedzmy ostatnich 100000000000000000000 egzystencji, co prowadzi go do - jakby się wydawało - poprawnej konkluzji o nieśmiertelności swej duszy, czy ja, wpada tym samym w odmianę attavādy zwaną sasattavadą.

Obie postawy to tylko przeciwstawne odmiany tego samego błędu. Dlatego lepiej tłumaczyć atta jako "ja". Gdyż słowo "dusza", choć bynajmniej nie jest zupełnie błędnym tłumaczeniem, może zwieść niezbyt inteligentnego buddystę w mniemanie, że skoro odmiennie od naiwnych chrześcijan w żadną duszę nie wierzy, to esencja Nauki Buddy jest dla niego zrozumiała.

Słowo "ja" czy ego także nie zabezpiecza od błędnego zrozumienia. Można spotkać się z takimi tytułami książek jak: "ego jest twoim wrogiem", co wydaje się sugerować, że jest ktoś, kto posiada ego i będzie istnieć, nawet gdy udanie pokona swego wroga.

Prawidłową interpretację doktryny anatta podaje Mistrz Eckhart, który w jednym z kazań twierdzi, że kiedy mówimy modlitwę "Ojcze nasz", prosimy Boga by odebrał nam samych siebie. Tu jeszcze wrócę do drogi środkowej, pomiędzy afirmacją i negacją "ja". Czy attavadin afirmuje czy też neguje "ja", w życiu codziennym traktuje wszystko personalnie. Pewne rzeczy go cieszą, pewne smucą, innymi słowy  jako podmiot czy osoba, doświadcza on samego siebie.

Nauka Buddy jest nakierowana na to byśmy przestali doświadczać samych siebie. W pewnym sensie ego faktycznie może być widziane jako "wróg". Tyle że w Nauce Buddy ego jest nierozerwalnie związane z postawą "jestem", i bynajmniej nie odnosi się li tylko do tendencji preferowania siebie nad innych. Prawdziwa śmieć ego to całkowite wstrzymanie rozróżnienia na "mnie" i "innych".

Rivalor twierdzi: "to wielkie nieszczęście, kiedy nasze skłonności sprzeczne są z naszymi potrzebami". To z pewnością prawda, choć autor tej maksymy raczej nie w pełni zdawał sobie sprawę z jej głębi. Gdyż niestety jakiekolwiek nasze egoistyczne skłonności by nie były, wszystkie one są sprzeczne z naszą fundamentalną potrzebą szczęścia i bycia wolnym od wszelkiego cierpienia.

Skoro jednak, by zacząć praktykę duchowego rozwoju nie dysponujemy niczym innym niż własnym ego, sprawa wydaje się z góry przegrana. Ale to tylko na poziomie logicznym. Na poziomie egzystencjalnym jak najbardziej można być egoistą który egoistycznie dąży do śmierci ego. Egoistą który wie co jest dla niego dobre, w odróżnieniu od zwykłego egoisty odwiecznie poszukującego szczęścia w tym co jest cierpieniem.

***
Kiedy zrozumieliśmy, że naszym problemem jest precepcja trwałości i błędna jej projekcja na rzeczy, z którymi identyfikujemy nasze "ja", poniższa Sutta przestaje być tak tajemnicza, jaką była gdy wydawało się że,  Budda nauczał: "nie ma ja":

Nie spieram się ze światem

Mnisi, ja nie spieram się ze światem, raczej to świat spiera się ze mną. Ogłaszający Dhammę nie spiera się z nikim w świecie. O tym, na co mądrzy ludzie w świecie zgadzają się, że jest nieistniejące, ja również mówię, że jest nieistniejące. A o tym, na co mądrzy ludzie w świecie zgadzają się, że jest istniejące, o tym ja również mówię, że jest istniejące. A co to jest, mnisi, na co mądrzy ludzie w świecie zgadzają się, że jest nieistniejące, i ja również mówię, że jest nieistniejące? Materia, uczucie, percepcja, determinacje, świadomość co byłyby trwałe, stabilne, wieczne, nie będące podmiotem zmiany; o tym mądrzy ludzie w świecie zgadzają się, że jest nieistniejące, i ja również mówię, że jest nieistniejące. A co to jest, mnisi, na co mądrzy ludzie w świecie zgadzają się, że jest istniejące, i ja również mówię, że jest istniejące? Materia, uczucie, percepcja, determinacje, świadomość co nietrwałe, cierpieniem i podmiotem zmiany; na to mądrzy ludzie w świecie zgadzają się, że jest istniejące, ja również mówię, że jest istniejące.

Jest, mnisi, światowy fenomen w świecie na który Tathagata się przebudził i przez który się przebił. To uczyniwszy, wyjaśnia go, naucza go, proklamuje go, ustanawia go, ukazuje go, analizuje go, naświetla go. A co jest tym światowym fenomenem, na który Tathagata się przebudził i przez który się przebił? Materia, uczucie, percepcja, determinacje, świadomość; to jest światowy fenomen w świecie na który Tathagata się przebudził i przez który się przebił. To uczyniwszy, wyjaśnia go, naucza go, proklamuje go, ustanawia go, ukazuje go, analizuje go, naświetla go. Kiedy jest on tak wyjaśniany, nauczany, proklamowany, ustanawiany, ukazywany, analizowany, naświetlany przez Tathagatę, jeżeli ktoś nie wie i nie widzi, cóż mogę zrobić z tym głupim przeciętniakiem, ślepym i bez wglądu, który nie wie i nie widzi? Mnisi, tak jak niebieski, czerwony czy biały lotos jest zrodzony w wodzie i wzrasta w wodzie, ale wzniósł się ponad wodę, stojąc nie zmoczony przez wodę, tak też Tathagata jest zrodzony w świecie i wyrósł w świecie, ale pokonawszy świat, trwa niesplamiony światem.

SN 22: 94

***
Nanavira o sankharah

SANKHARA

Pełne omówienie tego kluczowego słowa dane jest w nocie o W/P. Jest tam utrzymywane, że słowo sankhara we wszystkich kontekstach znaczy „coś od czego coś innego zależy” tj determinację (determinant). Można pomyśleć, że to wprowadza niepotrzebną komplikację do takich fragmentów jak:

Zanikać jest w naturze determinacji, nie ustawajcie w wysiłku. I: Nietrwałe są determinacje, powstawanie i zanikanie leży w ich naturze. (Dīgha ii,3 <D.ii,156&7>)

Dlaczego zamiast mówić nam, że rzeczy (dhamma) są nietrwałe i skazane na zanik, Budda mówi nam, że rzeczy od których inne rzeczy zależą, są nietrwałe i skazane na zanik? Odpowiedź jest taka, że Dhamma nie ma na celu wyjaśniania ale naprowadzanie – jest opanayika. To oznacza, że Dhamma nie szuka obojętnej intelektualnej aprobaty, ale prowokuje wysiłek pojęcia czy wglądu, prowadzący do porzucenia attavada a ostatecznie i asmimana. Metody jej zatem są z konieczności niebezpośrednie, możemy przestać to uważać za „ja” jeżeli zobaczymy, że „to” od czego to zależy jest nietrwałe (patrz dhamma). Rozważmy np Mahasudassanasuttanta gdzie Budda opisuje w szczegółach bogactwa i posiadłości króla Mahasudassana i wtedy kończy:

Zobacz Anando, jak te determinacje przeminęły, zanikły, zmieniły się. Tak nietrwałe Anando są determinacje, tak chwilowe Anando są determinacje, że wystarczy to do zmęczenia się wszystkimi determinacjami, wystarczy do beznamiętności, wystarczy do uwolnienia. (Dīgha ii,4 <D.ii,169-99>),

To nie proste stwierdzenie, że wszystkie te rzeczy będąc nietrwałymi z natury przeminęły, to lewar do podważenia pojęcia „jaźni” z jej stabilnych umocowań. Te rzeczy były sankhara, były rzeczami od których zależała tożsamość króla Mahasudassana, determinowały one jego osobę jako króla Mahasudassana i z ich wstrzymaniem myśl „ja jestem królem Mahasudassaną” doszła do końca. Bardziej formalnie, te determinacje były imieniem-i-materią, warunkiem dla kontaktu od którego zależy pogląd na osobowość.

SANKHARA →

I znów, w słynnym przykładzie dwuch snopków siana (ukazującym współzależność imienia-i-materii oraz świadomości) widzimy że determinacje to najodpowiedniejszy termin. Świadomość jest determinowana przez imię-i-materię, i tak imię-i-materia jest sankhara, determinacją a świadomość, z racji bycia determinowaną, jest nietrwała i powstała współzależnie. I oczywiście na odwrót. To co jest determinacją, też musi być determinowane.

Nanavira Thera:

Wróćmy teraz do początku formuły w/p i rozważmy słowo sankhara. Fragment z Culavedallasutta cytowany w paragrafie 5 ewidentnie używa sankhara w znaczeniu rzeczy, z którą pewne inne rzeczy są nierozerwalnie związane, innymi słowy to konieczny warunek. Ta definicja jest perfekcyjnie prosta i całkiem ogólna i znajdujemy, że to wszystko czego potrzebujemy (jeżeli sankhara jest czymś od czego coś innego zależy), możemy powiedzieć, że coś innego jest determinowane przez tą pierwszą rzecz tj przez sankhara, która zatem jest „determinacją” czy „determinantem”.

12 Pewne omówienie będzie potrzebne, jeżeli mamy zobaczyć, że determinacje, gdziekolwiek się pojawiają, zawsze mają to znaczenie w tej czy innej formie. Możemy rozpocząć od fundamentalnej trójcy:

Wszystkie determinacje są nietrwałe.
Wszystkie determinacje są cierpieniem.
Wszystkie rzeczy są nie-ja. (Dhammapada xx,5-7 <Dh. 277-9>)

Puthujjana akceptuje to co pojawia się jako będące jego „ja” za pewnik. Kiedy pyta się siebie „Czym jest moje ja?” szuka identyfikacji w jakiś sposób z tą czy inną rzeczą, a dokładniej z pańc'upadanakkhanda (pięcioma agregatami utrzymywania) lub jednym z nich. Jakąkolwiek rzecz (dhamma) identyfikuje jako „ja” tą rzecz bierze za będącą trwałą; bo gdyby dojrzał ją jako nietrwałą, nie identyfikowałby jej jako ja. Skoro jednak widzi on ją jako trwałą, w rzeczy samej bardziej trwałą niż wszystko inne, będzie myślał; „Inne rzeczy może są nietrwałe ale nie ta rzecz, która jest moim ja”. Aby zatem zobaczył ją on jako nietrwałą, konieczne są metody pośrednie, musi on wpierw zobaczyć, że ta rzecz jest zależna od, czy determinowana przez jakieś inne rzeczy i musi wtedy zobaczyć, że ta inna rzecz, - determinacja - jest nietrwała. Kiedy widzi on, że ta inna rzecz, determinacja od której ta rzecz zależy jest nietrwała, widzi on, że ta rzecz również musi być nietrwała i już dłużej nie uważa jej za „ja”. I tak gdy "wszystkie determinacje są nietrwałe" zostanie dostrzeżone, "wszystkie rzeczy są nie ja" również jest widziane. I podobnie z „wszystkie rzeczy są cierpieniem”. Możemy zatem rozumieć „Wszystkie determinacje są nietrwałe", jako „wszystkie rzeczy od których inne rzeczy (dhamma) zależą - te wszystkie determinacje (sankhara) są nietrwałe” z oczywistym wnioskiem „wszystkie rzeczy zależne od innych rzeczy” (sankhata dhamma) są nietrwałe. Po tym ”wszystkie rzeczy są nie-ja” następuje jako sprawa oczywista. (...)

Może powstać pytanie czy te determinacje, które są determinowane przez determinacje same determinują (inne) rzeczy czy też nie? Czy są determinacje które faktycznie niczego nie determinują? Odpowiedź brzmi, że nie może być takich determinacji. Determinacja jest esencjonalnie negatywna - Omnis determinatio est negatio – powiedział Spinoza i negatywne, negacja istnieje tylko jako zaprzeczenie czegoś innego. Egzystencja pozytywnej rzeczy jest zakładana przez negatywną w samym akcie zaprzeczenia jej (tak jak ateizm, który istnieje jako zaprzeczenie teizmu, jest dowodem na to, że teizm istnieje); jej esencja czy natura jest definiowana przez negatywne w stwierdzeniu, że to nie jest (jeżeli wiemy czym jest ateizm, wiemy od razu czym jest teizm). Negatywne zatem determinuje zarówno egzystencję jak i esencję pozytywnego.

PATICCASAMUPPADA →

D 11 Sutta wspominająca viññana anidasanę, wymienia takie pary jak:

długie i krótkie; małe i duże; ładne i brzydkie

To też są pary wzajemnie determinujących się rzeczy, które zawsze występują razem i zależą od siebie. Nie ma czegoś takiego jak absolutna krótkość. Coś jest krótkie tylko w relacji do innej rzeczy, która jest długa. Jednakże długość tej drugiej jest również relatywna, i zależy od krótkości rzeczy z którą jest porównywana.

I Sutta mówi iż wszelki taki dualizm zanika całkowicie w specificznej świadomości określanej  jako anidasana.

Żaden inny termin nie oddaje tej fundamentalnej charakterystyki shankhar, tylko "determinacje".

Sutty definiują wpadniecie w sakkayaditthi jako sankhara - (widzi ciało jako "ja". Takie widzenie to determinacja.) Z pewnością sakkayaditthi jest pewnego rodzaju mentalną aktywnością, jak i inne prace umysłu. Nie mniej, to co w ignorancji istotne to nie sama aktywność, ale determinowane rzeczy jako "ja". Ostatecznie sekha, ariya w treningu, by wyzwolić się całkowicie z ignorancji, również jest jak najbardziej aktywny mentalnie widząc rzeczy jako: to nie moje, tym nie jestem, to nie moje ja.

Oczywiście, nie zawsze takie precyzyjne i wykluczające alternatywne rozwiązania tłumaczenie istotnego terminu Pali jest tak istotne. Przykładowo zrozumienie terminu sakkayaditthi nawet zyskuje poprzez możliwość alternatywnych tłumaczeń. To co najważniejsze to zrozumieć ideę, która kryje się za tym pojęciem. I tak, termin ten można tłumaczyć dość dosłownie jako pogląd ucieleśniający. Puthujjana, pod wpływem postawy "jestem", bezkrytycznie ją akceptując, stara się determinować czym właściwie jest. Samo "jestem" jest puste, wskazuje tylko na istnienie, i dopiero determinowane czegoś jako moje ja, niejako ucieleśnia, personifikuje postawę "jestem". Termin "pogląd ucieleśniający" ma tę zaletę że dokładnie opisuje to zjawisko jako ucieleśnienie przy okazji zachowując wierność wobec odpowiednika Pali.

Jednak poważną jego wadą jest fakt, że w życiu codziennym, żaden puthujjana, który jest ofiarą sakkayaditthi, nie myśli o sobie jako o "ucieleśnieniu", lecz jako o osobie. Zatem "pogląd na osobowość" czy "pogląd personifikujacy" bardziej dokładne opisuje realia egzystencjalne. Jaki termin wybierzemy, to już zależy od naszych preferencji jako tłumacza, ważne jest zrozumienie idei, i w tym wypadku różnorodność tłumaczeń może te zrozumienie pogłębić.

To absolutnie nie ma miejsca w przypadku sankhar. Za tłumaczeniem sankhar jako determinacji kryje się bardzo precyzyjnie zrozumienie Dhammy, i jakakolwiek zmiana tego tłumaczenia stanowi radykalne odejście od tegoż zrozumienia.

Czy ktoś "poprawiający" geniusza jakim był Nanavira jest ofiarą nierealnego optymizmu, czy  też być może mamy tu do czynienia z jeszcze większym geniuszem, który tym samym nie może być doceniony przez tych którzy nie uznają koncepcji "nadgeniusza", niech każdy zainteresowany zrozumieniem współzależnego powstawania odpowie sobie na to sam. Mi wystarczy, że wykazałem iż w przypadku terminu "determinacje", nie ma alternatywnego tłumaczenia, które dalej byłoby kompatybilne ze zrozumieniem Nanaviry Thery. 

OSZAR »