Jesienią tegoż roku Marcel zapisuje fundamentalne pytanie: czy człowiek – istota uwięziona w czasie, niepewna swego jutra – może w ogóle składać jakiekolwiek przyrzeczenia? Czy może dysponować własną przyszłością? Czy potrafi zdobyć się na wierność?
Powieść europejska kreśli najczęściej obraz człowieka zanurzonego w strumieniu czasu, podlegającemu nieustannym przeobrażeniom, zaskakiwanego przez wypadki. Naturalne, przeszłość jest obecna ciągłe w teraźniejszości, ale jedynie w postaci cząstkowej. Czas wykonuje z całą bezwzględnością swoją niszczycielską misję, uczy sceptycyzmu i zwątpienia, stawia pod znakiem zapytania świat wartości absolutnych. Proces systematycznego rozkładu można śledzić równie dobrze w powieściach Gustawa Flauberta, jak i w gigantycznym cyklu Prousta, gdzie "odzyskiwanie czasu" nie otwiera w żadnym razie drogi do wieczności.
Jednocześnie nowoczesna cywilizacja opowiada się za typem człowieka "dynamicznego", elastycznego, łatwo przystosowującego się do nowych warunków życia, reagującego na błyskawicznie postępujące zmiany otoczenia. Człowiek "otwarty", pozbawiony uprzedzeń i określonych opinii, porusza się w tym świecie, znacznie swobodniej, gotowy w każdej chwili do zrewidowania swoich poglądów. Przyszłość stanowi dla niego mało pociągającą zagadkę, składa jeszcze jakieś obietnice, ale nie ma już złudzeń, że zdoła ich dotrzymać. A zapytany o powód nagłej zmiany, odpowiada bez wachania: "Zdecydowały okoliczności".
Postępowanie"zależnie od okoliczności" jest typowym zachowaniem człowieka ulegającego władzy czasu. "Okoliczności" mają usprawiedliwić naszą słabość, brak stanowczości, koniunkturalizm, a w konsekwencji poczucie braku szacunku dla samych siebie. Zachowujmy się biernie, wyczekując, co przyniesie nam kolejny dzień, miesiąc, rok. Pojęcie wierności staje się mglistą abstrakcją. Można dochować wierności, jeżeli nie zaistnieją żadne przeszkody, jeżeli takie działanie nie sprowadza żadnych przykrych następstw.
Oczywiście tak pojmowania wierność przestaje być wiernością we właściwym słowa znaczeniu. Okazuje się ona deklaracją bez pokrycia. Jednak przyczyny, dla których łamie się poszczególne przyrzeczenia, mogą tkwić również w nas samych. Narrator W poszukiwaniu straconego czasu stwierdza niejednokrotnie, że przyszłość jest dla człowieka niespodzianką, bo nikt nie zna siebie w wystarczającym stopniu i dlatego nie potrafi przewidzieć swych zachowań ani wyobrazić sobie własnego szczęścia. Może się zatem zdarzyć, że gotowość dotrzymania obietnicy w miarę upływu czasu osłabnie w nas czy wręcz zniknie. Nasze poglądy, opinie, smak estetyczny, sympatie i animozje nie tworzą w końcu stałej hierarchii. Obraz, książka, symfonia, które podobają mi się dzisiaj, mogą okazać się w przyszłości mniej atrakcyjne aniżeli dzieła sztuki, których jeszcze nie poznałem. Człowiek, którego obdarzyłem przyjaźnią albo miłością, nadużyje mojego zaufania – czy w tej sytuacji powinienem dochować mu wierności?
Wątpliwości, o których wspomniałem, są z pewnością istotne. Wydaje się jednak, że wierność jest możliwa, jeżeli spróbujemy odnieść jej naturę nie do czasu, lecz do wieczności. W gruncie rzeczy wieczność nie jest funkcją czasu, stanowi raczej jego przeciwieństwo. Człowiek, który dochowuje wierności, narusza jedną z podstawowych cech mijającego czasu: zmienność. Oznacza to, że strumień przeobrażeń traci władzę nad nami. To my porządkujemy bieg zdarzeń, przeciwstawiając spadającemu na nas chaosowi wypadków świat wartości absolutnych. Żyjemy ciągle jeszcze w czasie, ale jakby bardziej świadomie, w poczuciu słuszności dokonanego wyboru. Marcel słusznie zwrócił uwagę na istnienie podstawowej różnicy pomiędzy wiernością a uporem. Wierność pociąga za sobą wyjście poza własne "ja", skierowanie ku "ty" ( dotyczące zawsze "kogoś" albo "czegoś" zewnętrznego w stosunku do podmiotu), podczas gdy upór płynie z podstawy egocentrycznej. Moglibyśmy porównać wierność do nieustannego, serdecznego dialogu, upór – do monologu, który wygłasza ktoś tak zaślepiony pychą, że nie będzie już w stanie słuchać głosu innych. Upór nie liczy się z ekonomiką działania i dlatego często przekształca się w rodzaj jałowej manifestacji, nietwórczej i szkodliwej. Z gruntu obca jest mu jedna z najważniejszych idei chrześcijaństwa – idea przebaczania. Tymczasem wierność wiąże się z poczuciem odpowiedzialności, z zaangażowaniem (to pojęcie odgrywa w filozofii Gabriela Marcela istotną rolę).
Jak łatwo zauważyć, wierność ogranicza w pewnym sensie naszą swobodę postępowania. Próbując dochować wierności, zostajemy "związani" – takie są skutki wyboru i konsekwencje zaangażowania. Jeśli w dodatku obiekt naszej wierności podlega władzy czasu, to wybór okazać się może lekkomyślny. Stanie się inaczej, gdy poszukajmy go w sferze wieczności, nasze zaangażowanie zaś osiągnie stopień maksymalny.
Dla Marcela była nim niezachwiana wiara, prowadząca do "zaangażowania całkowitego", wykluczajaca możliwość zaparcia. Wolno jednak przypuszczać, że zwycięstwo nad czasem odnieść można także w świecie wartości pozareligijnych. Tam również zdarza się "zaangażowanie w stopniu absolutnym", a złamanie wierności, zaparcie się samego siebie utożsamiane jest z "upadkiem". Oczywiście zaangażowanie jest w takich sytuacjach o wiele bardziej ryzykowne. Marcel powiada, że dotrzymanie przyrzeczeń może w przyszłości okazać się działaniem wbrew naszej woli, co wydaje się być dość dyskusyjnym postawieniem kwestii. Wierność nie rodzi przecież uciążliwych obowiązków ani wewnętrznych dyktatów. Jest stanem, w którym niknie różnica między "chcę" a "muszę", powinność zaś okazuje się pragnieniem. Wierność jest bowiem – podobnie jak wiara – stanem łaski, który nie każdemu jest dany.
Doświadczenie przedsmaku wieczności – może jedynego, jaki poznać możemy w tym życiu – pozostajemy mimo wszystko w obrębie czasu*. Tego faktu nie wolno ignorować. Wierność, jakkolwiek przypomina nam o istnieniu wyższego porządku życia, nie wymaga ucieczki od rzeczywistości – wręcz przeciwnie, zakłada aktywne uczestnictwo i współdziałanie z innymi. Chodzi w końcu nie o to, by uchronić siebie od niszczącej pracy czasu**, lecz by w zamęcie ciągłych przeobrażeń ocalić to, co najcenniejsze, by pamiętać w każdej chwili, że ulotny czas nie jest jedyną perspektywą dla naszej egzystencji.
Jan Tomkowski
Dom chińskiego mędrca
* Odwrotnie, całe istnienie zwykłego człowieka przesiąknięte jest poczuciem wieczności i trwałości, "ja" jest odczuwane jako ekstra-temporalny monolit, nawet dla ateisty widzącego koniec swego "ja" po śmieci ciała, "ja" przemieszczające się od narodzin do śmierci jest czymś absolutnie trwałym.
Oczywiście, to że ta percepcja trwałości jest złudą, to inna sprawa. Jest to jeden z aspektów cierpienia, z którego to Budda, lekarz doskonały podjął się nas wyleczyć.
** Ależ właśnie o to chodzi. Jednakże rzeczy zrodzone w czasie są tym co sprowadzają na nas śmierć, i by uchronić się od śmierci musimy przestać poszukiwać szczęścia w oparciu o to co zrodzone:
A czym jest szlachetne poszukiwanie? Tu ktoś sam będąc podmiotem narodzin, starości, chorób i śmierci, żalu i skalań, znając niebezpieczeństwo w tych rzeczach, szuka niezrodzonego, niestarzejącego się, niepodległego chorobie, nieśmiertelnego, bez żalu, nieskalanego, najwyższego bezpieczeństwa od niewoli, co jest wygaszeniem. To szlachetne poszukiwanie.
13. Mnisi, przed moim oświeceniem, gdy byłem ciągle tylko nieoświeconym Bodhisattą, również będąc podmiotem narodzin, chorób, starości i śmierci, żalu i skalań, poszukiwałem tego co także było podmiotem narodzin, chorób, starości i śmierci, żalu i skalań. Pomyślałem tak: „Dlaczego sam będąc podmiotem narodzin, chorób, starości i śmierci, żalu i skalań, szukam tego co także jest podmiotem narodzin, chorób, starości i śmierci, żalu i skalań? Załóżmy, że będąc podmiotem tych rzeczy, znając niebezpieczeństwo w tych rzeczach, poszukam niezrodzonego, niestarzejącego się, nieśmiertelnego, bez żalu, nieskalanego, najwyższego bezpieczeństwa od niewoli, co jest wygaszeniem?"
14 Później, podczas gdy byłem jeszcze chłopcem, czarnowłosym młodzieńcem, obdarzonym błogosławieństwem młodości, w pierwszej fazie życia, zgoliłem moje włosy i brodę – choć moja matka i ojciec chcieli inaczej i smucili się płacząc – zawdziałem żółtą szatę i odszedłem z domu w bezdomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.